Rowerowa nostalgia Konrada

W czasach mojej młodości nie było rowerów górskich, pełnych zawieszeń, altimetrów, ultralekkich kasków rowerowych i ostrych kół. To znaczy te ostatnie akurat były, ale jeździły na nich 4-latki: nie miały wąsów ani toreb kurierskopodobnych. Tak czy siak - rowerowa rzeczywistość za czasów mojej młodości była zupełnie inna.

Dzisiaj wieczorem, siedząc ze swoją Kogą Miyatą (która choć wiekowa, nie pamięta czasów mojej młodości) przy kominku, z nostalgią wspominałem elementy rowerowego szpanu z czasów mojej młodości.

1. Składaki

Kiedy mówię składak nie mam na myśli Dahonów i Bromptonów, ale stare dobre rometowskie Pelikany, Wigry 3 i Jubilaty. Składaki w czasach mojej młodości należały do podstawowego wyposażenia każdego podwórkowego rowerzysty. Służyły głównie do zabawy w pościgi za gangsterami lub Wyścig Pokoju. Nie wiem, czy rzeczywiście się składały (my nigdy tego nie robiliśmy), ale na pewno łamały im się ramy. Mój kumpel na Jubilacie przejechał na początku lat 90. 700-kilometrową pętlę po Mazowszu, Warmii i Kujawach. Do tej pory nie może mi tego wybaczyć.

Później składaki wyszły z użycia przez dzieci i młodzież obojga płci i stały się charakterystyczne przede wszystkim dla osiedlowych hydraulików, by w XXI wieku stać się z kolei pojazdami zbieraczy złomu i studentek Instytutu Kultury Polskiej.

2. Półkolarki

W czasach mojej młodości szczytem szczęścia było w miarę szybkie przejście ze składaka na rower szosowy. A właściwie miniaturkę roweru szosowego, zwaną "półkolarką". Półkolarka jeździła na wąskich kołach 26'', miała adekwatnie małą do takich kół ramę oraz diabelnie niewygodne plastikowe siodełko. Ci, którzy półkolarkę dostawali na I Komunię, rządzili na podwórku. Podczas zabawy w pościgi byli najlepszymi gangsterami, a podczas zabawy w Wyścig Pokoju - Lechem Piaseckim.

W połowie lat 90. znalazłem na śmietniku starą półkolarkę i w przypływie nieracjonalnej nostalgii zmontowałem na bazie jej ramy rower dla mojej ówczesnej dziewczyny. Dziewczyna stała się później moją żoną, a rower - wciąż sprawny - przejechał z nią ponad 20 tysięcy kilometrów. Jak tu się nie wzruszać.

3. Liczniki

Mechaniczny licznik odległościMechaniczny licznik odległości fot. Internet To, co widzicie na obrazku to licznik. Nie pytajcie, ile ma funkcji. W czasach mojej młodości nie było czegoś takiego, jak funkcje licznika. Licznik wskazywał jedynie jakieś cyferki, dość luźno związane z przejechanym dystansem. Solidne mechaniczne liczniki produkcji radzieckiej montowało się przy osi przedniego koła. Impulsy wprawiające licznik w ruch nie były magnetyczne, jak obecnie. W czasach mojej młodości przejechana odległość mierzona była dzięki małemu metalowemu elementowi przyczepionemu do szprychy, który za każdym obrotem koła stukał w koła zębate licznika i zliczał w ten sposób kolejne metry. Licznika nie dało się wyskalować, więc jazda na nieco grubszych oponach lub kołach powiedzmy 26'' a nie 27'' sprawiała, że wynik licznika należało przemnożyć lub podzielić przez tzw. współczynnik Kowalskiego (uwaga! w czasach mojej młodości IPhony i laptopy należały do rzadkości - operację mnożenia/dzielenia wykonać należało w pamięci - były to więc czasy, kiedy jazda na rowerze pozwalała ćwiczyć nie tylko ciało, ale również umysł).

Licznik często przekręcał się, zacinał lub przesuwał tak, że przestawał zliczać obroty koła. Jeszcze ciekawiej robiło się w czasie deszczu, kiedy szybka licznika parowała i uniemożliwiała jakikolwiek odczyt. Zresztą odczyt był i tak niełatwy. Odcyfrowywanie podczas jazdy wyniku na niewielkiej maszynce przyczepionej do osi koła graniczyło z ekwilibrystyką.

Nigdy nie zapomnę niewielkiego wzgórza gdzieś w Luksemburgu, w sierpniu 1993 roku, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem na swoim liczniku liczbę 1000. Do tej pory nie wiem, co ona wówczas znaczyła. Żadna Sigma nie wywoła już nigdy uczucia, jakie mi wtedy towarzyszyło.

4. koraliki na szprychach

Nic tak nie pomaga dzieciakom w jeździe na rowerze, jak hałas. Stąd taką popularnością w czasach mojej młodości cieszyły się kolorowe koraliki nawlekane na szprychy. Koraliki luźno suwały się po szprychach, tworząc barwne, nikomu nie potrzebne widowisko. Rower ubrany w takie koraliki na pewno nie stawał się bardziej podobny ani do gangsterskiej limuzyny, ani do szosówki Lecha Piaseckiego. Marną podróbą plastikowych koralików są diodowe światełka na szprychach. Nie robią jednak właściwego hałasu i są zbyt łatwe w montażu.

5. futro

W czasach mojej młodości futro było tym, czym obecnie wielkie okulary w grubych oprawkach - masowym sposobem na zasygnalizowanie wyjątkowej osobowości właściciela. Dlatego zdobiono futrem fotele fiatów 126p, ściany m-2, klatki piersiowe piosenkarzy i oczywiście rowery. Szczególnym powodzeniem cieszyły się futrzane futerały na siodełka (co tylko odrobinę poprawiało ich komfort) oraz futrzane owijki na kierownicę. Nigdy nie byłem szczęśliwym właścicielem futra na rowerze (moi rodzice zresztą również zamiast futrzanych używali włóczkowych pokrowców na fotele swojego malucha), jednak o ile właściwie wspominam zapach tej ozdoby (a zapachy trzymają się mnie mocniej niż obrazy), nie było to futro naturalne, a raczej jakieś sztuczne futro ze sztucznego czechosłowackiego królika.

6. koszyki sklepowe jako koszyki rowerowe

Obecnie koszyki na rower przynosi się ze sklepu rowerowego. W czasach mojej młodości przynosiło się je ze sklepu spożywczego (i była to jedna z niewielu rzeczy, jakie z tego sklepu można było przynieść). Oczywiście nie znajdowały się w asortymencie, a były częścią wyposażenia sklepu. Zaś po brawurowej akcji uprowadzenia stawały się częścią wyposażenia roweru. Do tej pory nie rozumiem, jak możliwa była społeczna akceptacja dla tego procederu, ale faktem jest, że wszystkie fajne chłopaki i część fajnych dziewczyn z mojego podwórka miała na bagażnikach swoich składaków metalowe koszyki ze spożywczaka. Nie pamiętam, do czego im te koszyki służyły. W czasach mojej młodości rowerami nie woziło się rzeczy. Zresztą w czasach mojej młodości rzeczy w ogóle było mało.

Te rzeczy wspominam z nostalgią myśląc o kulturze rowerowej z czasów mojej młodości. W moim wieku pamięć już jednak nieco szwankuje. Pewnie przekręciłem jakieś fakty, coś sobie dopowiedziałem, zmieniłem lipiec 1978 na sierpień 1993 itd. Dlatego proszę Was o Wasze rowerowe nostalgie. Przesyłajcie do nas wspomnienia ze swojej rowerowej młodości. Jaki sprzęt, moda, forma spędzania wolnego czasu czy normy zachowań zapamiętaliście z rowerowych czasów waszej młodości? Podzielcie się z nami swoimi niedoskonałymi wspomnieniami.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.