Czym jeździmy do pracy?

Aż połowa Polaków dojeżdża do pracy koleją, autobusami i tramwajami. Sześć procent dojeżdża rowerami. To wybór czy konieczność? - zastanawia się w Gazecie Wyborczej Katarzyna Pawłowska-Salińska.

Małgorzata mieszka w Wawrze, dzielnicy na peryferiach Warszawy. Kończy studia i pracuje, ale dojeżdża do centrum już od liceum. Zawsze pociągiem podmiejskim albo autobusem. I jest zadowolona. - W czasie dojazdów uczę się, przeglądam notatki, czytam, spotykam znajomych - mówi. - Bardzo to lubię i na razie nie planuję przesiadki do samochodu.

Globalny sondaż miesięcznika "Reader's Digest" wykazał, że podobnie jak Małgorzata dojeżdża do pracy aż 50 proc. Polaków. Na tle 20 przebadanych krajów to wyjątkowo dużo.

embed

Na pytanie: "Jak docierasz do pracy?" odpowiadali mieszkańcy różnych krajów świata, od RPA po Chiny. Mieli do wyboru samochód, rower, publiczny transport albo spacer. Okazało się, że mimo coraz droższego paliwa, korków na drogach i deklaracji ekologicznych ludzie na całym świecie najchętniej wybierają auto. Tak dojeżdża do pracy aż 87 proc. pytanych w RPA. Podobnie w Stanach - 80 proc. W Europie do samochodu wsiada trochę mniej pracowników - np. 60 proc. Brytyjczyków, a w Polsce jedna trzecia. Rowery zwyciężyły wcale nie w Holandii ani w Chinach, ale w Indiach - wskazało je 33 proc. ankietowanych. W Polsce dojeżdża tak zaledwie 6 proc.

Pieszo chodzi do biura aż jedna czwarta Hiszpanów. Najmniej osób decyduje się na to rozwiązanie w RPA - zaledwie 2 proc. U nas co dziesiąty pracownik może sobie pójść do pracy spacerkiem.

Komunikacja publiczna nie cieszy się popularnością nawet tam, gdzie jest świetnie zorganizowana i gdzie wiele się mówi o rujnującym dla środowiska zwyczaju jeżdżenia wszędzie autem. Przykład? W Niemczech 51 proc. wskazań dla auta, a tylko 18 proc. dla środków komunikacji publicznej.

W Polsce narzekamy na środki masowego transportu, ale co druga osoba zdaje się na nie w drodze do pracy. Dlaczego?

Prof. Krzysztof Podemski, socjolog z poznańskiego Uniwersytetu Adama Mickiewicza, uważa, że dojeżdżających publicznym transportem można podzielić na dwie grupy. - Pierwsi to bogaci i wykształceni, którzy decydują się na lepiej płatną pracę w dużym mieście, zwykle w Warszawie - mówi. - Oni raz albo kilka razy w tygodniu wsiadają do dość przyzwoitych pociągów i sprawnie przemieszczają się do stolicy z Poznania, Krakowa czy Wrocławia. To dużo bardziej komfortowa podróż niż samochodem, bo przecież autostrad u nas nie ma.

Druga grupa stawiających na transport publiczny to zdaniem prof. Podemskiego ludzie biedni i gorzej wykształceni, którzy dojeżdżają z małej wioseczki do większego miasta również pociągami, ale z innych powodów - tak jest dużo taniej niż samochodem. - Polskie umiłowanie kolei wynika ze złego stanu dróg i z dużych kosztów posiadania i utrzymywania samochodu - uważa prof. Podemski. I dodaje: - To głównie te dwie grupy podróżujące pociągami stanowią tak duży procent Polaków korzystających z publicznego transportu. Bo ludzie, którzy dojeżdżają z peryferii do dużego miasta, raczej stawiają na samochody.

Wprawdzie komunikacją publiczną szybciej się jeździ, ale to chyba dla wielu osób nie jest argument - dodaje prof. Podemski. - Myślę, że proporcjonalnie więcej londyńczyków korzysta z metra niż poznaniaków z komunikacji publicznej.

Jednak są ludzie, którzy wolą autobus i tramwaj. Bo średni czas dojazdu do pracy to w naszym kraju 34 minuty. Ale podbijają go mieszkańcy dużych, zakorkowanych miast - rekordziści potrafią spędzać w drodze nawet trzy godziny dziennie. Tramwaje czy kolejki podmiejskie w korku nie stoją. Dzięki buspasom dużo szybciej jeżdżą też autobusy.

- Poza tym autobusem jest taniej - mówi Marcin, pracownik działu HR z Krakowa. - Benzyna teraz kosztuje prawie 5 zł. Ja jadę do pracy samochodem 15 minut w jedną stronę bez korków i prawie godzinę, gdy są korki. I wtedy muszę tankować przynajmniej co dwa tygodnie za blisko 230 zł. Miesięcznie jedną szóstą pensji wydaję na paliwo. A ma jeszcze zdrożeć - czytałem, że przed wakacjami za litr benzyny zapłacimy nawet 5,5 zł. Dlatego jeżdżę autobusem. Prawie spod domu do pracy jadę 20 min. I płacę tylko za kartę miejską.

- Dobry sposób na złe czasy to rower - uważa Martyna, pracownica fundacji z Warszawy. Dojeżdża z Mokotowa do centrum nawet zimą.

Ci, którzy mieszkają za daleko na rower, a gdzie nie dojeżdża transport publiczny, nie mają wyjścia - są skazani na korki. Zdarza się, że przenoszą pracę do samochodu. - W aucie załatwiam mnóstwo spraw - dzwonię, odbieram telefony, ustalam różne rzeczy - mówi Miłosz, handlowiec z Warszawy. - Oczywiście mam zestaw głośnomówiący.

- A ja słucham audiobooków albo płyt z językiem hiszpańskim - jest mi potrzebny w pracy - opowiada Anna, sekretarka, która dojeżdża z warszawskiego Zacisza do innej dzielnicy - na Służewiec. - Staram się też wyjechać jak najwcześniej, żeby ominąć godziny szczytu. Anna chciała też zamienić się z kimś na mieszkanie bliżej jej miejsca pracy, ale się nie udało.

- Najlepiej jest tak ułożyć życie tak, żeby nie dojeżdżać do pracy, tylko chodzić na piechotę albo rowerem - mówi Zofia. Sama pracuje na Dolnym Mokotowie i tam mieszka - ma do pracy pięć minut na piechotę. - Mogłam wybrać o jedną trzecią większe mieszkanie w odległej dzielnicy, ale szkoda mi życia na dojazdy. Wolę mieć więcej czasu dla siebie i męża.

Katarzyna Pawłowska-Salińska

* Sondaż "Jak dojeżdżasz do pracy?" przeprowadzono na zlecenie " Reader's Digest" w 19 krajach na przełomie stycznia i lutego 2011 r.; próba 5 tys. osób łącznie we wszystkich krajach

Źródło: Gazeta Wyborcza

KONURS - ROWER, RAZ, DWA TRZY!

Policz rowery w swojej pracy lub szkole - do wygrania sakwy i koszyki rowerowe. SZCZEGÓŁY TUTAJ .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.