Velo City 2011: Jak nie robić wypożyczalni rowerów

W czasie konferencji Velo City Sewilla, miasto-gospodarz, chwaliła się gigantycznym wzrostem ruchu rowerowego, rozrastającą się infrastrukturą, zmianą przyzwyczajeń mieszkańców a także systemem miejskich wypożyczalni rowerów zwanym Sevici. Przez cztery dni udało mi się jako tako zweryfikować tylko to ostatnie. Mam nadzieję, że gospodarze w pozostałych kwestiach byli bardziej precyzyjni.

Sewilla to płaskie miasto z kapitalną, południowohiszpańską pogodą przez cały rok - aż dziw bierze, że jeszcze sześć lat temu zaledwie 0,2 procent podróży po mieście odbywało się na rowerze. Bo trudno wyobrazić sobie lepsze warunki dla tego środka transportu

Jednak dopiero w ostatnich latach rower zaczął tutaj zajmować należne mu miejsce w przestrzeni publicznej miasta. Władze zarówno Sewilli, jak i całej Andaluzji chwalą się swoimi sukcesami - i nic dziwnego, bo jest czym. Ale na ich miejscu trąbienie o ogólnomiejskim systemie wypożyczalni rowerów trochę bym ukrócił.

To nie tylko moje wrażenie, ale wielu uczestników konferencji, z których każdy dostał do dyspozycji kartę do systemu wypożyczalni, ważną przez niemal tydzień. System sprawdza się co najwyżej średnio. Sam tego doświadczyłem.

Zanim jednak zacznę na dobre narzekać - dwie uwagi.

Po pierwsze - sieć automatycznych stacji z rowerami w Sewilli jest gęsta i rozsądna, a liczba bicykli przekracza dwa i pół tysiąca. To już na wstępie odróżnia hiszpańskie miasto od polskich prób wprowadzenia miejskich rowerów publicznych (np. w Rzeszowie, Wrocławiu czy Krakowie), gdzie znalezienie stacji do wypożyczenia, a przede wszystkim do oddania roweru, wymaga lat treningów z topografii miasta, sokolego wzroku i kupy szczęścia.

Po drugie - narzekać będę tylko dlatego, że być może przeczyta to jakiś urzędnik, któremu marzy się podobny system w jego mieście. A ja na sewillskim przykładzie chcę pokazać, że wypożyczalnie rowerów miejskich mają sens tylko wtedy, gdy działają. A to naprawdę trudne i nie zawsze się udaje. Poza tym często zaś jest tak, że wypożyczalnia służy władzom do budowania mitu miasta przyjaznego rowerzystom. Drogie władze, drodzy urzędnicy - my naprawdę nie jesteśmy tacy głupi.

A teraz czas już na obiecane narzekanie. Wychodzę z hotelu, żeby dostać się do muzeum w centrum miasta - do przebycia mam około pięciu kilometrów.

1. Na pierwszej automatycznej i bezobsługowej stacji stoi jeden rower. Stojące obok dziewczyny informują, że go nie wezmę. Pytam dlaczego. Wzruszają ramionami.

Oczywiście im nie wierzę, próbuję sprzęt wypożyczyć. Na ekranie otrzymuję jednak komunikat, że na stacji nie ma żadnych rowerów. Na moje argumenty, że przecież widzę, że jeden jest, stacja pozostaje głucha. Nic dziwnego. Jest przecież stacją.

2. Na drugiej stacji nie ma ani jednego roweru.

3. Na trzeciej - jest rowerów kilkanaście. Uff, w nogach mam już prawie dwa piesze kilometry. Skomplikowane instrukcje na ekranie przeprowadzają mnie przez proces wypożyczenia. Za cierpliwość jest nagroda - elektromagnesy zwalniają ciężki, czerwony bicykl z koszykiem. Podwyższam siodełko - i w drogę!

4. Ale niestety, radość trwa krótko - w moim trzybiegowym rowerze działa tylko jeden bieg. Muszę więc bardzo szybko kręcić pedałami, żeby osiągnąć prędkość powyżej "pieszej".

5. Dojeżdżam do czwartej stacji (a może już piątej? Mogłem po drodze coś minąć) - odstawiam mój trzybiegowy rower z jednym biegiem, żeby zamienić go na jakiś lepiej działający. Nie udaje się - ekran atakuje mnie komunikatem, że przecież już wypożyczyłem rower, więc żeby wziąć następny, muszę oddać poprzedni.

Ale przecież już oddałem - tłumaczę - i nie mogę oddać go po raz drugi. Elektromagnes uwięził go na amen.

Stacja, podobnie jak jej poprzedniczka z pierwszego punktu tej historii, nie słucha. Każe oddać rower i już.

6. Umówione spotkanie w muzeum coraz bliżej. Idę na następną stację i jeszcze następną i jeszcze. Każda informuje mnie, że póki nie oddam roweru, na nowy nie ma szans. W związku z tym do muzeum dochodzę spóźniony, przeszedłem w sumie prawie siedem kilometrów (dwa dodatkowe na szukanie rowerowych stacji).

A jeszcze muszę wrócić! Marzę o rowerze.

7. Nie jest to na pewno najciekawsza rowerowa anegdota, jaką w życiu opowiedziałem, ale ci którzy dotarli do tego momentu, może zechcą przeczytać ją do końca. Następnego dnia bowiem dostałem nową kartę od znajomego, który do Sewilli przyjechał z własnym sprzętem. Udało mi się wypożyczyć na nią w sumie trzy rowery (nie na raz), z każdym było coś nie tak: pierwszy nie jeździł w ogóle, drugiemu opadało siodełko (musiałbym być dwa razy mniejszy, żeby móc pedałować), trzeci słychać było prawdopodobnie w Madrycie - tak skrzypiał. Chciałem jeszcze wypożyczyć czwarty, ale nic z tego nie wyszło. System ponownie nie odnotował tego, że oddałem poprzedni bicykl i uporczywie kazał mi go zwrócić.

8. Gdybym był mieszkańcem Sewilli, albo turystą zwiedzającym południe Hiszpanii, a nie uprzywilejowanym uczestnikiem Velo City z kartą do wypożyczeń bez limitu, cała awantura z miejskimi rowerami mogłaby mnie sporo kosztować - nerwów, czasu i pieniędzy. Prawdopodobnie straciłbym zaufanie do systemu i oblatywałby mnie strach na samą myśl, że mógłbym bezdusznym automatom powierzać moją kartę kredytową.

Wnioski mam trzy.

Po pierwsze - o czym już wspominałem - wypożyczalnie rowerów miejskich muszą działać. Mają zwykle zaledwie jedną szansę, żeby zdobyć zaufanie użytkowników. Raz zniechęcony mieszkaniec miasta może już na rower nie wrócić.

Po drugie - wypożyczalnie mają sens tylko wtedy, gdy ich sieć jest gęsta i rozsądnie wypleciona. Rowery można wypożyczyć i oddać tam, gdzie rzeczywiście jest taka potrzeba. I to przede wszystkim potrzeba mieszkańców, a nie turystów.

Po trzecie - rowerowa Sewilla się broni. Wypożyczalnia jest tylko dodatkiem do rozwijającej się infrastruktury, a nie listkiem figowym, zasłaniającym brak jakiegokolwiek innego pomysłu na urowerowienie miasta. Ludzie korzystają z bicykli Sevici i zapewne, bardziej doświadczeni, radzą sobie z tym lepiej ode mnie. To zdecydowanie odróżnia stolicę Andaluzji od polskich prób wprowadzenia podobnych systemów.

W Sewilli wnioski można wyciągnąć zarówno z sukcesów tego miasta, jak i potknięć. Dlatego tak mi przykro, że z polskich miast jeden jedyny Gdańsk wysłał na Velo City swoją ekipę. A przecież nasze samorządy naprawdę - wiemy to wszyscy - mają się czego uczyć.

Bohdan Pękacki

PS: Jest godzina 22:22, piszę artykuł siedząc na tarasie w krótkim rękawku. Robi się trochę chłodno.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.