Przyjechałem na dwa miesiące do Holandii. Dostałem rower, więc piszę - Dzienniki Holenderskie to mikrozbiorek mikroimpresji z kraju, po którym przyjemnie się jeździ.
W Hadze mieszkam od tygodnia i znalazłem w tym czasie już chyba wszystkie elementy rowerowego uniwersum, na które tak dobrze nam się narzeka w Polsce.
Pamiętam na przykład słuszne oburzenie rowerzystów, gdy w Krakowie zaproponowano oddzielenie dróg dla rowerów od dróg dla samochodów miejscami parkingowymi. W Hadze to standard.
Albo niekończąca się wojna między pieszymi a rowerzystami - myślicie, że tutaj piesi nie wchodzą na ścieżki? Wchodzą. Po drogach dla rowerów poruszają się także rolkarze, ludzie na wózkach inwalidzkich, motocykliści, kierowcy małych samochodów, a w okolicy, w której mieszkam - także jeźdźcy na koniach. Zdobyte w Warszawie umiejętności przesmykiwania okazują się bardzo użyteczne.
No i ta wszędobylska kostka! Superprzyjemnie jeździ się po asfalcie, ale tutaj zbyt często zmienia się on w holenderską wersję fazowej kostki bauma, na której mikrodrgania po pięciuset metrach zmieniają się makrodrgania i doprowadzają rowerzystę do szewskiej pasji, a jego kręgosłup do ruiny.
W Hadze rower nie jest na pierwszym miejscu. To nie Amsterdam, nie Groningen, gdzie rowerzyści królują niepodzielnie i suwerennie. Tutaj rower jest jedynie równouprawniony.
Dlaczego w takim razie czuję się jak w rowerowym raju?
Bo raj nie polega na wpychaniu rowerzystów w niezależne od wszystkiego innego tunele-ścieżki i stwarzanie im superkomfortowych, idealnych warunków do poruszania się jak chcą i gdzie chcą, bez oglądania się na innych.
Raj to takie budowanie miasta, zarządzanie nim i życie w nim (tak jest - to rola zarówno władz, jak i wszystkich mieszkańców), by rowerzyści byli jego integralną częścią. Muszą czuć wszystkie niewygody miasta i korzystać ze wszystkich udogodnień, jakie miasto może dać. W raju rowerzyści korzystają ze specjalnie przysługujących im praw, podobnie jak kierowcy, piesi, inwalidzi i jeźdźcy na koniach. Nie traktuje się ich wyjątkowo, traktuje się ich tak samo dobrze. Daje się im tyle przestrzeni i tyle swobody, ile potrzebują. Nie więcej, nie mniej.
W raju rowerzyści nie są ani wyklęci, ani święci. Po prostu są.
Bohdan Pękacki
PS. Ten tekst to w zasadzie studium przypadku do artykułu Rafała "Po czym poznać, że miasto jest przyjazne rowerzystom" .