Z dziennika rowerzysty miejskiego: Rowerzysta rowerzyście wilkiem, szubrawcą

Przez lata rowerowania miałem dwie stłuczki z samochodem - obie w ostatnim miesiącu. O pierwszej już pisałem, bo wydała mi się dość dziwna. Ale w drugiej było jeszcze absurdalniej.

Oba wypadki były dość podobne - samochód wjechał na ścieżkę rowerową, a ja nie zdążyłem wyhamować. W poprzedniej na szczęście ja widziałem samochód, więc skończyło się na lekkim puknięciu, tym razem auto wyjechało z bramy i zza krzaków, kierowca rozmawiał przez telefon - szans na uniknięcie zderzenia nie było żadnych.

Przeleciałem przez maskę, wpadłem na jezdnię (informacja dla warszawiaków - na Wał Miedzeszyński, wielkie szczęście, że nikt tą szybką trasą w tym momencie nie jechał) i lekko się potłukłem. W sumie nic wielkiego.

Co w tym absurdalnego - zapytacie. Facet wyjeżdżał z parkingu przed sklepem rowerowym, w bagażniku miał nowiutki rower.

Kochani, jak mamy oczekiwać, żeby nas szanowali, jak sami się nie szanujemy?

b.oh

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.