Z dziennika rowerzysty miejskiego: Dlaczego nie chcę spotykać znajomych w drodze do pracy

Warszawa, Al. Niepodległości, wtorek rano. Jadę do pracy, składam się w zakręt na ruchliwym skrzyżowaniu i wtedy słyszę za sobą donośne "Muteeeeer!".

Odwracam się. Spotykam kolegę. Też na rowerze. Jeszcze rok temu jeździł do pracy metrem, czasem samochodem. Przekonał się do roweru. Między innymi dla takich przyjemności, jakimi jest spotkanie znajomych po drodze i wspólna przejażdżka przed pracą.

Poza anonimowymi znajomymi, o których już kiedyś pisałem, rowerzysta spotyka bowiem podczas swoich codziennych przejazdów również znajomych całkowicie nieanonimowych. Znacznie łatwiej jest dostrzec w ulicznym tłumie kumpla na rowerze, niż zamkniętego w samochodzie. Zresztą jak takiego z samochodu zawołać? I jak przejechać się z nim wspólnie, wymieniając uwagi o sprzęcie, pogodzie i filmach Goddarda?

Przyjemne? Bardzo. Ale z drugiej strony fakt, że jesteśmy tak widoczni dla naszych znajomych, że potrafię rozpoznać rowerzystów, których mijam codziennie w drodze do pracy i że nie możemy wmieszać się w anonimowy tłum, świadczy o tym, jak bardzo jest nas mało. Jesteśmy rodzynkami w codziennym cieście miejskiego ruchu. Rodzynkami, które może łatwo zauważyć, ale smaku raczej nie zmienią.

Dlatego, choć lubię z Tobą Pawle rozmawiać, z niecierpliwością czekam na ten moment, kiedy nie spotkamy się w drodze do pracy, kiedy tłum rowerzystów jadących do biura, na uczelnię, do sklepu i na poranną przejażdżkę rozdzieli nas i aby się spotkać, będziemy musieli umówić się na wycieczkę w jakimś bezludnym miejscu.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Agora SA