Najpierw jestem wkurzony i myślę sobie, że nie możemy od kierowców samochodów wymagać zbyt wiele, jeśli sami siebie nawzajem traktujemy w ten sposób.
Ale później zauważam, że w sumie nic się nie stało. Obydwoje jedziemy tam, gdzie chcieliśmy. Żadne z nas nie musiało nagle hamować, ani zmieniać kierunek ruchu. Po prostu w płynny sposób przejechaliśmy przez plac - każde w swoim kierunku.
I zaczynam doceniać rower również za to, że uliczne interakcje rowerów nie są hierarchiczne, że rowerowy chaos nie rodzi korków, a raczej im zapobiega, że niepotrzebne są światła, pasy, podporządkowania i instytucje, a wystarczy pewna płynność ruchów i zrozumienie dla intencji drugiej strony. Nie rozpędzamy się do setki, nie ważymy pół tony, nie zajmujemy całego pasa ruchu. Damy radę.
W końcu trzeba się przyzwyczajać. Już niedługo ruch w naszym mieście może wyglądać tak: