Z dziennika rowerzysty miejskiego: Uwaga, rower na kolizyjnym!

Plac Zbawiciela, po południu. Jadę przez plac Zbawiciela i zauważam, że z podporządkowanej do placu zbliża się rowerzystka na szosowym rowerze. Nasze trajektorie się przecinają. Powinna zwolnić (ja jestem na rondzie, ona dojeżdża), ale nie zwalnia. Wjeżdża bez krępacji na mój pas, mijamy się o centymetry. Jedziemy dalej.

Najpierw jestem wkurzony i myślę sobie, że nie możemy od kierowców samochodów wymagać zbyt wiele, jeśli sami siebie nawzajem traktujemy w ten sposób.

Ale później zauważam, że w sumie nic się nie stało. Obydwoje jedziemy tam, gdzie chcieliśmy. Żadne z nas nie musiało nagle hamować, ani zmieniać kierunek ruchu. Po prostu w płynny sposób przejechaliśmy przez plac - każde w swoim kierunku.

I zaczynam doceniać rower również za to, że uliczne interakcje rowerów nie są hierarchiczne, że rowerowy chaos nie rodzi korków, a raczej im zapobiega, że niepotrzebne są światła, pasy, podporządkowania i instytucje, a wystarczy pewna płynność ruchów i zrozumienie dla intencji drugiej strony. Nie rozpędzamy się do setki, nie ważymy pół tony, nie zajmujemy całego pasa ruchu. Damy radę.

W końcu trzeba się przyzwyczajać. Już niedługo ruch w naszym mieście może wyglądać tak:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.