Efektowny koniec gry w kapsle

Każdy dorosły mężczyzna ma do czynienia z kapslami po piwie, nikt nie zaprzeczy. Ale w Polsce był czas, kiedy z kapslami po piwie do czynienia miały dzieci. Było to w pięknych latach 70.

Technik wyrobu kolarza z kapsla po piwie było kilka. Najlepsze kapsle były zdjęte fachową metodą podważania butelki o butelkę. Stało się przy sklepie i czekało na fachowca.

Następnie niewygięty kapsel szlifowało się o trylinki, krawężniki, aż denka były całkiem płaskie. Potem trzeba było wypełnić kapsel. Można było zrobić korkowca -wcisnąć do środka dwie lub trzy korkowe uszczelki z butelek po wódce i na to nakleić flagę wyciętą z encyklopedii albo atlasu, czasem z nazwiskiem Mytnik, Szozda, Szurkowski, Krzeszowiec, Hanusik, Matusiak, Nowicki wziętym z wyników działu sportowego ''Ekspresu Wieczornego''.

Korkowce lepiej pokonywały szczerby w krawężnikach, jeśli wyścig rozgrywany był dookoła parkingu osiedlowego.Na prostych lepsze były wypełnione plasteliną i woskiem. Ciężkie, ale jak się precyzyjni pstryknęło, leciały daleko, przez cały krawężnik.

Miałem kiedyś takiego hanusika, który mi wygrał kilka wyścigów. Dziś w internecie można kupić zestaw kapsli do gry w ''Wyścig Pokoju'' za jedyne 10 zł. Są śliczne, pomalowane w narodowe barwy, błyszczące. I nikt w to już nie gra. Powiem: dobre to było, ale nic nie szkodzi, że się skończyło.

Bo gra w kapsle była namiastką roweru. Wtedy pierwszy rower, składak Wigry, następcę Karata, dostałem w wieku 10 lat i był to hit, bo fabryka Romet robiła bokami. Ojciec jechał na nim z Nowowiejskiej ze sklepu, skąd przyszedł cynk, że są. Jeździło się na rowerach kolegów, popularne hasło podwórkowe brzmiało: "Daj się przejechać". Kolarzówka Jaguar kolegi Ryśka z parteru był przedmiotem adoracji kilku podwórek.

Teraz właściwie każde dziecko ma rower, a od dzieciństwa do młodości kilka. Rowery rosną wraz z dziećmi. Ludzie w majowe dni tysiącami wyjeżdżają na nieliczne trasy rowerowe. Tylko że nie ma w nas chęci wyższych ambicji, rywalizacji, sprawdzenia siebie -w każdym wieku. Wystarcza nam przejechanie się spacerowym tempem za Wilanów w Warszawie, po Plantach w Krakowie, po Wałach wzdłuż Odry we Wrocławiu.

Nasza akcja zachęca do nowych wyzwań. Trener Andrzej Piątek zapewnia: wystarczą dwa miesiące łagodnych treningów i śmiało można wjeżdżać na Orlinek, Głodówkę, wybrać się na Mount Ventoux albo wziąć udział w wyścigu dla amatorów.

Ktoś powie, że w latach 70. graliśmy w kapsle, bo nie mieliśmy rowerów, ale za to mieliśmy kolarzy, a dziś odwrotnie. Szurkowskiego nie mamy. Trudno. Ale właściwie w każdym z nas jest Szurkowski, tylko trzeba mu dać szansę i wsiąść na rower.

Więcej o:
Copyright © Agora SA