Gwiazdy na rowerze: Hardcorowa Joanna Jabłczyńska

- Pani Jabłczyńska, generalnie rzecz ujmując to pani jest zdrową osobą, tylko żadnego sportu to pani uprawiać nie będzie. No może jakaś joga, pilates... - taką lekarską diagnozę usłyszała znana aktorka niedługo po zdobyciu drugiego miejsca w 185 kilometrowym, górskim maratonie szosowym w Zieleńcu. O tym jak dokonywać rzeczy pozornie niemożliwych opowiada Joanna Jabłczyńska.

Rowerowy konkurs z Rometem - wygraj rower lub inne rowerowe nagrody

Michał Brzozowski: Jakie masz pasje? Jak spędzasz wolny czas?

Joanna Jabłczyńska: Na pewno moją główną pasją jest sport, a w szczególności kolarstwo. Powtarzam to zawsze i wszędzie, więc wcale nie mówię tego pod ten wywiad (śmiech). Kolarstwo to moja główna pasja, ale uważam też, że życie jest za krótkie, by spędzić je tylko na dwóch kółkach, dlatego mówię: sport i żaden raczej nie jest mi obcy. Jako że pasje realizuje się w wolnym czasie, to ja w ogóle nie lubię leżeć na kanapie patrząc w sufit. W wolnym czasie albo uprawiam sport, albo spotykam się z przyjaciółmi, albo jedno i drugie - czyli sport z przyjaciółmi. Kolejną moją pasją są podróże, ale one są cięższe do zrealizowania przy moim trybie życia. Ale tak czy inaczej jak podróżuję, to i tak na sportowo. Staram się wszędzie zabierać ze sobą rower, albo przynajmniej buty do biegania i aktywnie spędzać czas.

Co w kolarstwie "kręci" Cię najbardziej? Współzawodnictwo, zmaganie się ze swoimi słabościami? A może piękne widoki z rowerowego siodełka?

Współzawodnictwo zdecydowanie nie. Chyba że zdarzy się jakaś specyficzna sytuacja - ktoś coś niemiłego powie mi na trasie, rzuci mi jakieś wyzwanie. Ale ja mam świadomość ograniczeń swojego organizmu, więc współzawodnictwo niezwykle rzadko wchodzi w grę. Jeżeli miałabym powiedzieć za co kocham kolarstwo, to właśnie jako że to jest miłość, to tak ciężko stwierdzić dlaczego... Może dlatego, że jak mam nawet najgorszy dzień na świecie, wsiadam na rower i od razu mi się twarz cieszy jak przekręcę dwa razy korbą. Po prostu jest mi wtedy lepiej w życiu, czuję wolność, niektóre problemy zostawiam za sobą, niektóre rozwiązuję właśnie w trakcie treningu, często w czasie jazdy rowerem właśnie wpadam na najlepsze pomysły. Rower to dla mnie cudowny sposób na spędzanie wolnego czasu. Mam wspaniałych przyjaciół - kolarzy, także spotykam ich przy tej okazji, a oprócz tego maratony rowerowe poprowadzone są w najpiękniejszych miejscach w naszym kraju i nie tylko (zdarzyły mi się starty za granicą). Nigdy nie zobaczyłabym tylu wspaniałych rzeczy idąc na piechotę - po prostu nie przeszłabym tyle kilometrów ile mogę przejechać właśnie na rowerze.

Ile posiadasz rowerów? Jakich?

Mam cztery rowery. Jeden mam stricte miejski, kolorowy, wesoły, po prostu fajny. Drugi - MTB - mój ukochany rower. Złożony z nadających się części po starym rowerze, w którym złamałam ramę na maratonie w Karpaczu. (Śmiech) Teraz mam koła 27,5", poprzedni miał 26", a stwierdziłam, że 29" będą dla mnie po prostu za mało zwrotne. Jeśli chodzi o MTB to ja jeżdżę najwięcej takich maratonów jak - MTB Trophy, MTB Challange, czyli totalny hardcore: kamienie, korzenie, błoto, pion. I 29" to dla mnie są za duże koła w taki teren, nie miałabym pełnego panowania nad rowerem, wiem że nie dałabym sobie rady. Dlatego jest 27,5, coś pomiędzy - a doradził mi to rozwiązanie Andrzej Piątek. Mam jeszcze rower szosowy, który wiadomo, używam do treningów na szosie oraz mam rower triathlonowy, stricte już taką czasóweczkę.

J.Jabłczyńska na rowerze szosowymJ.Jabłczyńska na rowerze szosowym źródło: fb źródło: fb

O, i to są moje cztery rowery, z których trzy stoją w mojej sypialni. Miejski stoi w garażu - obok samochodu.

Czy jeździsz rowerem także komunikacyjnie?

Tak jeżdżę, ale przyznaję, że ostatnio bardzo rzadko. Powód tej sytuacji może być zaskakujący - otóż wszędzie się przemieszczam z moim psem - jest to Jack Russel Terrier, który ma adhd (śmiech).

Jak już mówiłam mam rower miejski, poza tym obok mojej pracy jest stacja Veturillo, tak samo zresztą jak pod moim domem - więc rower nie byłby problemem, ale muszę opracować metodę jak przemieszczać się z psem. Boję się jednak, że to się może nie udać, bo to jest piesek którego rozpiera wręcz energia, a tu chodzi przecież o nasze bezpieczeństwo. Natomiast w zeszłym roku przez wiele miesięcy jeździłam rowerem, aż do września - kiedy w moim życiu pojawił się piesek.

J.JabłczyńskaJ.Jabłczyńska źródło: fb źródło: fb

Sport na rowerze to dla ciebie: dieta, plany treningowe, trener, w zimę trenażer/rolki/spinning - czy raczej stawiasz na sport rekreacyjno-amatorski?

U mnie każdy sezon jest inny i nie można porównywać ich ze sobą. Był taki sezon, w którym jeździłam w absolutnie zawodowej grupie. Wtedy też więcej trenowałam, miałam sponsora, planowaliśmy starty do których się przygotowywałam, miałam po prostu plan. Są też takie sezony, w których jeżdżę dla przyjemności i tylko ode mnie zależy gdzie, kiedy i czy wystartuję. Teraz wygląda to jeszcze inaczej. Założyłam kancelarię, to w niej głównie spędzam czas, którego mam mniej na treningi. Muszę podporządkować treningi mojej pracy zawodowej - nie odwrotnie, nie mogę przecież zawieść klientów, to jest dla mnie priorytet. W zeszłym roku na przykład miałam trenera, byłam bardzo grzeczna i realizowałam wszystko w 100%. Czy to się przełożyło na lepsze wyniki? U mnie to i tak jest sinusoida, gdzie wszystko zależy od mojego organizmu, od dnia. Tak naprawdę to ja w zeszłym roku pierwszy raz zaczęłam cokolwiek liczyć: ile przebiegam w ciągu minuty, ile zajmuje mi przejechanie kilometra itd. Więc widziałam progres na przestrzeni kilku miesięcy: od listopada kiedy zaczęłam trenować do maja, dokąd regularnie sprawdzałam swoje wyniki.

jest forma - J.Jabłczyńskajest forma - J.Jabłczyńska źródło: fb źródło: fb

W tym roku się na to nie zdecydowałam, bo mam dużo mniej wolnego czasu. Teraz jest jedna wielka improwizacja, ale ja jestem do tego przyzwyczajona i mam wrażenie, że mój organizm też. Cała ta moja aktywność, to wszystko co robię i robiłam, jest dla mojej przyjemności, więc nie jest to tak, że ktoś musiał mnie do czegoś zmuszać. Ja po prostu lubię trenować. Nigdy mi do tego nie brakuje chęci, brakuje mi za to czasu. Ja wiem, że wyników niesamowitych to ja nie zrobię, więc też zawsze chodziło mi o to, żeby nikt nie zabrał mi tej sportowej przyjemności. W pracy na planie zdjęciowym mam harmonogram, w pracy w kancelarii też, więc gdzieś muszę mieć odskocznię od tego poukładanego świata. Sport jest dla mnie wolnością.

Jeśli zaś chodzi o dietę, to od półtora roku jestem na diecie wegańskiej, a od półtora miesiąca zamawiam domowy catering wegański - ale to tylko ze względu na brak czasu. Bardzo lubię gotować, i jako że jestem weganką, bardzo ciężko mi było zjeść coś na mieście. W tej chwili tych knajpek wegańskich zrobiło się bardzo dużo, ale i tak często nie mogę pozwolić sobie na wyjście z pracy. Taki catering wiele ułatwia, a firmę cateringową założyła moja znajoma, więc mam pełne zaufanie do tych produktów, które są świetnej jakości. Wcześniej po posiłkach w restauracjach wegańskich nie czułam się zbyt dobrze i wracałam do domowego gotowania. A teraz? Od półtora miesiąca ani jednej wpadki, jedzenie jest smaczne, różnorodne, mam ochotę je jeść i dobrze się czuję.

Mój weganizm nie wziął się z poglądów filozoficznych, jakichś ideałów i uduchowienia, a po prostu z dbałości o zdrowie. Więc też nie jest tak, że jak jest jakaś specjalna okazja to z zasady odmówię jakiś potraw. Życie jest jedno, szkoda nie spróbować na przykład dań regionalnych, jeżeli jest się gdzieś na zagranicznym wyjeździe, albo czegoś, czego się jeszcze nigdy nie jadło - włączając w to np. owoce morza, czy na przykład mięso (trzy lata temu spróbowałam mięsa łosia). Ważne, żeby jedzenie było świeże i nieprzetworzone. O ile ograniczam się bardzo w tym co jem, to nie ograniczam się w ilości jedzenia. Jem tyle ile potrzebuje mój organizm, a potrafię zjeść naprawdę sporo. Śmieję się, że tym co jem mogłabym obdzielić 3 osoby. Alkoholu praktycznie nie piję - na imprezach pełnię rolę szofera. Sporadycznie zdarzy mi się wypić lampkę wina przy wyjątkowej okazji.

W jakich wyścigach amatorskich brałaś udział? Największe sukcesy, najfajniejsze wspomnienia?

Jeśli chodzi o maratony w Polsce, to chyba już jechałam w każdej serii: Mazovia MTB, u Grabka jechałam (choć u mnie sobie nagrabił i już u niego nie jeżdżę), MTB Trophy, MTB Challange, jeździłam też wyścigi szosowe. A najbardziej to chyba lubię te wszystkie, jak na to mówię, "ogóreczki" czyli takie małe regionalne wyścigi. A największe sukcesy to w wyścigach etapowych, bo ja wybieram zawsze te najcięższe. Nie dlatego, że jestem dobrym kolarzem, ale żeby mieć wspomnienia. Wolę totalny hardcore, niż kolejny wyścig po Mazowszu, który po jakimś czasie zlewa mi się w jedno ze wszystkimi poprzednimi, bo każdy jest płaski i po piachu.

Joanna Jabłczyńska na trasie maratonu w KarpaczuJoanna Jabłczyńska na trasie maratonu w Karpaczu Robert Urbaniak/BikeLife.pl fot. Robert Urbaniak/BikeLife.pl

Jak się przejedzie maraton u Golonki, to na pewno się go zapamięta, bo będzie bardzo bolało. Pamiętam taki u Grzegorza Golonki w mojej kochanej Istebnej. Tym razem lało jak z cebra. Jechałam tam 7 godzin, prosto z pracy, wszystko organizowałam na ostatnią chwilę. Dotarłam na miejsce bardzo późno, nie załatwiłam sobie żadnego noclegu. Spałam w samochodzie, rano umyłam zęby, zjadłam bułkę z bananem i na rower - w strumieniach deszczu. Zanim wystartowaliśmy - już byłam całkowicie mokra. Mnóstwo ludzi w ogóle zrezygnowało ze startu. Tak to się zaczęło, i trwało - kolejne 7 godzin... Między innymi dlatego, że miałam defekt tylnego v-brake'a - zacisnął mi się i nie chciał odpuścić. Po półtorej godzinie walki z samym hamulcem, gdzieś tam po środku niczego (jako że jechałam bardzo wolno, to niewiele osób w ogóle spotkałam na trasie), w końcu ktoś mi pomógł i udało się odkręcić ten hamulec, więc z hamulcem w kieszeni dokończyłam ten maraton.

Uważam, że to był wielki sukces i jednocześnie wspaniałe wspomnienie. Kolejnym wielkim sukcesem jest dla mnie ukończenie etapówek takich jak MTB Challange oraz MTB Trophy. Trochę zepsułam organizatorom tę drugą imprezę, bo ludzie zaczęli do niej podchodzić w ten sposób: skoro Jabłczyńska przejechała MTB Trophy, to znaczy, że każdy da radę. Ale ja mówię: przejedź i dopiero wtedy pogadamy (śmiech).

Twoja przygoda z triathlonem; ćwiartki, połówki za tobą. Szykujesz się na pełny dystans Iron Mana?

Tak, mam za sobą ćwiartki i połówki. To dziwne jest, ale ćwiartkę w Mrągowie przeżyłam dużo gorzej niż połówkę w Sierakowie, gdzie mi się świetnie startowało. To wszystko u mnie zależy od dnia. Najgorszy mój start - to połówka w Suszu, kiedy był straszny upał, na który jestem w ogóle nieodporna. Dlatego dobiegnięcie do mety uważam za wyczyn bohaterski. Miałam już zwidy, byłam na totalnym odcięciu, zbytnio nie wiedziałam gdzie jestem, a mimo wszystko pokonałam cały dystans. W Chodzieży z kolei to też było szaleństwo, bo miałam tam robić ćwiartkę, ale jako że wcześniej zrobiłam już ćwiartkę w Mrągowie, to zapisałam się na połówkę. Udało się i bardzo dobrze to wspominam.

Joanna Jabłczyńska na trasie triathlonu w KołobrzeguJoanna Jabłczyńska na trasie triathlonu w Kołobrzegu fot. KRYSTIAN MACIEJCZYK/BIKELIFE.PL fot. KRYSTIAN MACIEJCZYK/BIKELIFE.PL

Jeśli chodzi zaś o pełny dystans Iron Mana oraz w ogóle sam dystans maratoński - to są takie dwie rzeczy, które były moim marzeniem - ale zanim zaczęłam w ogóle biegać te połówki i ćwiartki. W tej chwili czuję po wielokrotnym przebiegnięciu połowy maratońskiego dystansu, czy też połówkach triathlonowych, że jeżeli zrobię podwójny dystans - to gdzieś zgubię przyjemność z tego co robię. Zastanawiam się też, czy znając siebie, swój upór i swoją głowę - to ja to zrobię, ale nie jestem przekonana, czy stając na mecie powiem: ale to było super że ja to zrobiłam. Czy może cierpienie mojego organizmu nie będzie większe od przyjemności, boję się że stwierdzę że to była głupota. Bo w imię czego i dla kogo niby miałabym to zrobić, bo chyba nie dla siebie, skoro będę się czuła tak zmasakrowana.

Jak ważna jest silna wola w twoim przypadku? Chyba to jest tajemnica twoich sukcesów?

Mam świetną regenerację i jestem wytrzymała - czyli przystosowana do długich dystansów i to wszystko co z moich fizycznych zdolności oferuje mój organizm. Ale moją najlepszą cechą jest zdecydowanie silna psychika. Kiedyś w Zieleńcu jechałam maraton szosowy, który miał 185 km i... zajęłam drugie miejsce. Wtedy też poznałam Andrzeja Piątka, który widział mnie podczas wręczania mi medalu przez Maję Włoszczowską. Andrzej zrobił wielkie oczy i powiedział: Ty naprawdę jeździsz takie maratony? Słyszał coś, że jeżdżę, ale myślał że to jest takie udawane, że dostaję pieniądze od organizatorów żeby pojawić się na imprezie, startuję, przejeżdżam kilometr, a potem zawracam i piję piwo z organizatorem. Andrzej prześledził moje dotychczasowe starty i sesje treningowe. Złapał mnie wtedy i powiedział, że mam taką głowę, że on nie ma takiej dziewczyny u siebie i on zrobi ze mnie kolarkę. Przyznałam mu się, że nie mam organizmu sportowca. Nie uwierzył. Pojechaliśmy zatem na wszystkie specjalistyczne testy świata w Centrum Olimpijskim. Ich rezultaty były zaskakujące i powiedziano mi, że nie wiadomo jak ja robię to co robię. Wyniki badań nie składały się w jedną osobę. Nie był to błąd, wszystko zostało sprawdzone i lekarze rozłożyli ręce. Wręcz usłyszałam taki tekst od jednego z nich: Pani Jabłczyńska, generalnie tak ujmując to pani jest zdrową osobą, tylko żadnego sportu to pani uprawiać nie będzie, no może jakaś joga, pilates... Bardzo mi to przypadło do gustu i to zdanie jest moją motywacją do działania. Przypominam je sobie zawsze jadąc piąty etap, któryś set kilometr, umordowana, ledwo widząc na oczy. Więc to dla mnie jest jedna wielka zagadka, a wszystko co robię - ciągnę głową. Kolarstwo jest dla mnie ogromną nauką życia, wyćwiczyło mój upór i ambicję, także w życiu prywatnym i zawodowym, uważam że dało mi bardzo wiele.

Najciekawsza przygoda rowerowa?

Zadzwonił do mnie Aleks Dorożała, że jest MTB Trophy, w mojej ulubionej Istebnej, jedzie tam sam i czy bym nie chciała z nim pojechać. Był czerwcowy weekend, miałam wolne, pomyślałam - czemu nie? Ale muszę wziąć kota. Więc pojechaliśmy z tym kotem, Aleksem i jego obstawą, w której były dwie osoby, odpowiedzialne za jego rower, za masaże, jakoś tak. Ja byłam na dokładkę, ot tak jako towarzystwo, żeby po prostu było weselej. Zawody były organizowane przez Grzegorza Golonkę, którego dobrze znałam, co pozwoliło mi na załatwienie sobie bez wcześniejszych formalności startu w zawodach. Skoro już tu jestem, to wystartuję - tak pomyślałam - wiadomo, nie przejadę całego Trophy, ale pierwszy etap, może jakieś dwa, na luzie, bo przecież nie przygotowywałam się do startów. Pewnie zjadę z trasy, wrócę wcześniej, ale jak będę miała numer startowy to chociaż będę wiedziała ile mi co zajęło. Tak wyszło, że Aleks na pierwszym etapie złamał sobie palec, więc już dalej nie mógł jechać, a ja przejechałam za niego całe Trophy. Co więcej jego ludzie mnie obstawiali. Miałam cały serwis rowerowy, z dowozem, ze wszystkim. Oddawałam brudny rower na mecie, a na starcie stał czysty i gotowy. Takim oto psim swędem, zupełnie od czapy trafiło mi się coś takiego i udało mi się przejechać najcięższy etapowy maraton w Polsce.

Joanna JabłczyńskaJoanna Jabłczyńska źródło: fb źródło: fb

Dokąd wg ciebie warto wybrać się na rower? Jaka jest twoja ulubiona trasa rowerowa, miejsce, w które nie można jechać bez roweru?

Istebna. To jest według mnie najpiękniejsze miejsce do jeżdżenia na rowerze. Jeżeli tam się cokolwiek dzieje, jakiś maraton - to ja tam jestem. Po prostu uwielbiam to miejsce. Ale uważam, że na rowerze można jeździć wszędzie. Nie lubię słuchać wymówek typu jeździłbym, ale nie mam terenów, bo mieszkam w Warszawie. Tu w moich okolicach świetnie jeździ się nad Wisłą, trasa na Górę Kalwarię z Zawad jest po prostu super. Ja rower mam zawsze ze sobą, całą Polskę zjeździłam z rowerem. Trójmiasto, Hel, Szczecin, okolice Poznania, Kotlina Kłodzka, Wrocław, Kraków, Zakopane, Rzeszów... - cała Polska. Ale najfajniej, jeżeli miałabym polecić, jeździ się w Istebnej - i na MTB i na szosie.

Prowadzisz bardzo intensywne życie: aktorstwo, kariera prawnicza, dubbing... Jak znajdujesz czas na sport?

Jestem osobą obowiązkową ale też trochę szaloną. Potrafię trenować właściwie w każdych warunkach i nie mam wymówek. Kocham wszystko co robię w życiu i to jest moja recepta na szczęście. Czasem może jest tego wszystkiego za dużo, ale żeby mieć czas na to co robię - wstaję razem z moim psem codziennie o 5:30. Dzień zaczynamy przynajmniej od spaceru, a jeżeli piesek da mi trochę czasu żebym coś zjadła - to idziemy pobiegać.

Napisałaś na swoim profilu na FB, że pies jest twoim motywatorem - może w takim razie bikejoring :)?

Tak, piesek motywuje mnie przede wszystkim do wstania z łóżka. Jak tylko otworzy oczy, to nie daje mi spokoju dopóty, dopóki nie pójdziemy na spacer i w sumie jestem mu za to nawet wdzięczna. Wybiegam go i mam spokój z nim cały dzień. A jeśli chodzi o bikejoring - to jest jednak za mały (śmiech) i obawiam się, że by mnie nie uciągnął. A po drugie to za duży wariat - zabiłabym się z nim. Mamy podobne charaktery, więc ja go bardzo rozumiem.

Dziękuję bardzo za rozmowę

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.