Czytelnik: Na nowym toruńskim moście rowerzystom pod górę [ZDJĘCIA]

Mamy w Toruniu nowy most i... stare problemy. Cała trasa skażona jest grzechem poczęcia, czyli projektu, a może nawet zamówienia inwestora. Usiądźmy zatem na rowerowym siodełku. Jak wygląda nowa trasa z punktu widzenia rowerzysty? Oto garść wrażeń i uwag.

Podobno prawie wszyscy się cieszą, niektórzy bezwarunkowo i bezkrytycznie. Niestety, nie jest tak różowo, jak się to często przedstawia. Nie chodzi tu o sporną lokalizację, o tym zapomnijmy. Jak głosi ludowa mądrość, "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia".

Tylko jeden chodnik i jedna droga dla rowerów. Dlaczego?

Cała trasa skażona jest grzechem poczęcia, czyli projektu, a może nawet zamówienia inwestora. Od ogółu do szczegółu wygląda to tak. Zaprojektowano po zachodniej stronie chodnik, a po wschodniej drogę dla rowerów. Dlaczego, mając niemal nieograniczone pole manewru, czyli szeroki pas drogowy, nie zaprojektowano obustronnie chodników i dróg rowerowych? Podobno dzięki trasie wzrosła atrakcyjność terenów obok niej, przewidywany jest rozwój budownictwa mieszkaniowego i inwestycji gospodarczych. Dlaczego zatem nie ma chodników i dróg rowerowych po obu stronach trasy na całej jej długości? Czy jedna strona jest gorsza, a druga lepsza?

Droga rowerowa za wąska

Pytanie drugie. Dlaczego zastosowano minimalne normatywne szerokości dróg rowerowych, czyli 200 cm, a nie zaprojektowano wygodniejszych i bardziej bezpiecznych o szerokości 250 cm?

Tu wspomnę o wpadce podczas budowy drogi rowerowej od Rudackiej do Rypińskiej. Ustawiono wtedy krawężniki i ułożono warstwę nośną na odcinku 300 m o szerokości ok. 180 cm w świetle obrzeży zamiast 200. Nikt tego nie zauważył. Odcinek przebudowano po interwencji w MZD wiosną 2012. O ile byłby większy koszt inwestycji przy obustronnych drogach rowerowych i chodnikach o 2 proc.? Niech byłoby drożej nawet o 5 proc., ale za to jakie korzyści komunikacyjne. No cóż. Trasę projektowano osiem lat temu, kiedy rower był traktowany jak zabawka, dobry tylko na sobotnią i niedzielną przejażdżkę. Mało kto uważał rower za pojazd służący do codziennej komunikacji. Niestety, wciąż wielu urzędników, projektantów i użytkowników dróg nie uznaje roweru za środek transportu.

Murowany konflikt rowerzyści - kierowcy

Jakie będą skutki takiego rozwiązania, które mamy na naszej nowej trasie i moście? Ano takie, że niektórzy piesi będą chodzić po drodze rowerowej, a niektórzy rowerzyści jeździć po chodniku. Tak zresztą się dzieje. Rowerzysta jadący Lubicką od strony centrum mógłby bez żadnych przeszkód skręcić za "płatkami" w prawo i śmigać na most. Teraz musi przeciąć trzy jezdnie, a każde takie miejsce, zwłaszcza prawoskręt dla samochodów, rodzi sytuacje kolizyjne.

Teoretycznie rowerzysta jadący prosto od "płatków", mając zielone światło, ma bezwzględne pierwszeństwo, w praktyce to kierowcy skręcający w prawo, też na zielonym, uważają, że to oni mają pierwszeństwo, bo "mają zielone". Zapominają bądź nie chcą pamiętać, że to pojazd jadący na wprost ma w tej sytuacji pierwszeństwo przejazdu. Powie ktoś, znowu ci "rowerowi terroryści" czegoś chcą! Ano chcą - chcą, aby wszystkie rodzaje transportu miały równe szanse funkcjonowania, żeby były traktowane jednakowo. Bez tego nie ma mowy o transporcie zrównoważonym, nie ma mowy o odkorkowaniu miasta, w którym na 198 tys. mieszkańców zarejestrowano ok. 100 tys. samochodów. Mówimy o codziennej praktyce, nie zaś o odświętnych akcjach i hasłach z okazji "Tygodnia Zrównoważonego Transportu" i "Dnia bez Samochodu".

Na pewno obiekty inżynierskie, przede wszystkim most, są ciekawe architektonicznie, nawet efektowne. Chwała projektantom, ale szkoda, że nie zadbali o wszystkich uczestników ruchu w równym stopniu. Pewnie dla wielu to herezja traktować rower i samochód jednakowo. To i tak sukces, bo mogło się skończyć jak w Bydgoszczy, gdzie zbudowano trasę nawet bez chodników, o drodze rowerowej nie wspominając. To dopiero sukces współczesnej myśli planistycznej, urbanistycznej i organizacji przestrzeni publicznej.

Jednak w przypadku naszej trasy jest niedosyt, taki jak w przypadku piwa z piosenki Wojciecha Młynarskiego. Niby wszystko jest, ale czegoś brakuje: "Nie ma mowy w nim o pianie, ale za to jakie tanie". Tyle ogólnie o trasie.

Nawierzchnia do poprawki

W szczegółach dość nieciekawie. Pomijając owe 200 cm szerokości dróg rowerowych, tylko na pl. Daszyńskiego szerokości są większe, problematyczna jest jakość nawierzchni. Problematyczna to określenie dyplomatyczne, niemal eleganckie. Nawierzchnia jest po prostu kiepska. Na odcinku 250-300 m od pl. Daszyńskiego w kierunku mostu jest nie do przyjęcia, w czasie jazdy rower podskakuje na nierównościach. Nie wiedzieć czemu, zastosowano betonową wylewkę, której nie udało się położyć równo. Podobna wylewka jest na wiadukcie nad linią kolejową. Dlaczego nie użyto rozściełacza masy asfaltowej i nie położono zwykłego asfaltu? Czyżby jakiś eksperyment inżynierski, jakaś nowatorska myśl techniczna? Gdzie był nadzór? Nie wiem, wiem tyle, że jazda rowerem od pl. Daszyńskiego na most nie różni się niczym od jazdy po starym moście, na podniszczonym asfalcie z licznymi purchlami bądź po starej fazowanej kostce. Chyba nie o to chodziło.

Znaki są za blisko

Co jeszcze nie udało się na nowej trasie? W kilku miejscach słupki ze znakami ustawiono tak, że można zawadzić o nie kierownicą roweru. Jest tak na zjeździe do tunelu pod trasą i na odcinku drogi rowerowej (plus chodnik) wzdłuż ul. Lipnowskiej w pobliżu ronda, także na początku wjazdu z Rypińskiej na wiadukt. Dlaczego nie stoją na poboczu, tylko niemal w osi między chodnikiem a drogą rowerową? Równie dobrze może na nie wpaść rowerzysta, zwłaszcza zjeżdżający, jak i pieszy. Droga rowerowa wzdłuż Lipnowskiej nie ma włączeń na wysokości zlokalizowanych tam firm. To błąd projektowy. Że można takie włączenia zbudować, świadczy ul. Mickiewicza.

Rowerzysta dojeżdżający do pracy (tak, tak!) może wjechać na drogę rowerową w pobliżu wiaduktu po północnej stronie Lipnowskiej albo przy rondzie na Łódzkiej. Takie rozwiązanie pokazuje, jak potraktowano komunikację rowerową. Jak? Marginalnie i minimalistycznie.

Jakoś nasi projektanci nie mogą przełamać swojej niechęci do tego rodzaju komunikacji. Może gdyby zobaczyli filmy z ulic miast niemieckich, holenderskich, a przede wszystkim duńskich, zobaczyliby setki i tysiące ludzi codziennie podróżujących po mieście na rowerach przez cały rok, o każdej porze.

Droga nagle znika i... wraca

Niezwykle ciekawe zaprojektowano chodnik i drogę rowerową na ul. Rudackiej pod estakadą trasy. Niby jest wjazd od ul. Rudackiej na drogę rowerową, jest przejazd dla rowerzystów p-11, jest jeszcze 15 m czerwonego asfaltu dla rowerów, po czym... koniec. Asfalt się kończy, jest chodnik z kostki i strefa przystanku MZK. Czyli jak? Rowerzysta po wjechaniu na ten kawałeczek drogi rowerowej ma nagle zsiadać z roweru i prowadzić, by po kolejnych 15 m, napotkawszy drogę rowerową, jechać dalej? Te 15-20 m oznakowano jako "drogę dla pieszych". Czy ktoś może wyjaśnić, o co chodzi? Co ciekawe, jest to odcinek WTR - Wiślanej Trasy Rowerowej. Jakieś to wszystko mało przemyślane i miejscami kiepsko wykonane.

Kluczem są wcześniejsze konsultacje

Pewnie to nie wszystkie mankamenty dróg rowerowych związanych z nową trasą, ale nie chcę w czambuł potępiać projektu i wykonania. Chciałbym tylko, aby w przyszłości wszelkie projekty drogowe, zwłaszcza dużych inwestycji, konsultowano z użytkownikami, żeby liczono się z realiami, żeby inwestor i projektanci wykazali więcej wyobraźni. Nasza nowa trasa, choć piękna architektonicznie, nosi cechy myśli projektowej pochodzącej z lat 60. i 70. XX wieku, a mamy wiek XXI i inne realia przestrzenne, transportowe, społeczne, ekologiczne. Warto o tym nie zapominać.

Dane autora do wiadomości redakcji

Artykuł pochodzi z toruńskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.