Kilka lat w podróży dookoła świata. Wrócili i... jadą dalej! [WYWIAD]

W lipcu 2009 r. Alicja Rapsiewicz i Andrzej Budnik wyruszyli w podróż dookoła świata. Po kilku miesiącach doszli jednak do wniosku, że nie chcą za wszelką cenę realizować założonego planu i po prostu dali się ponieść drodze. Pod koniec grudnia ubiegłego roku sytuacja rodzinna sprawiła, że musieli - po 3,5 roku - wrócić do kraju. Ale to nie koniec podróży - znowu są w drodze.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru magazynu

Paweł Michalczyk: Pamiętacie jeszcze, skąd wziął się pomysł na podróż dookoła świata?

Alicja Rapsiewicz: Chęć podróżowania była w nas od zawsze. I w pewnym momencie zaczęła po prostu kiełkować idea dłuższej podróży. Mój pomysł na początku był taki, żeby objechać Azję dookoła i po roku wrócić do Polski. Ale gdy palcem po mapie dojechaliśmy do Azji Południowo-Wschodniej, zobaczyliśmy, że Australia już blisko i szkoda byłoby w takim momencie wracać. A z Australii niedaleko do Ameryki Południowej. A jak Ameryka Południowa, to i Północna. I tak właśnie zrodził się plan podróży dookoła świata. Żeby nie było tak łatwo, dodatkowo założyliśmy sobie, że odbędziemy tę podróż lądem, bez korzystania z samolotów.

PM: Wiadomo, że jest to sprawa bardzo indywidualna i wiele rozmaitych czynników ma na nią wpływ, ale jak Wam udało się zorganizować taką podróż? Co z pracą, rodziną, różnymi zobowiązaniami, wreszcie co z pieniędzmi?

AR: Od momentu, kiedy stwierdziliśmy, że chcemy wyjechać, kiedy powstał szkic planu, minął ponad rok, zanim wyruszyliśmy w drogę. Ten czas był tak naprawdę podporządkowany tylko i wyłącznie wyjazdowi. Gromadziliśmy sprzęt, zarabiane pieniądze odkładaliśmy na podróż, odmawialiśmy sobie różnych przyjemności. Wszystko z myślą o planowanej podróży.

Andrzej Budnik: To jest kwestia priorytetów. Nie ukrywam, że przed wyjazdem prowadziłem firmę zajmującą się projektowaniem i pozycjonowaniem stron internetowych, która nieźle funkcjonowała, udało mi się zatem odłożyć wcześniej trochę pieniędzy. Nie wyglądało to też tak, że wyjeżdżając, zostawiliśmy za sobą wszystko zamknięte. Nawet w drodze, zdalnie, mogłem jeszcze realizować pewne zlecenia i tym samym zarobić dodatkowe pieniądze.

AR: Trzeba też zaznaczyć, że podróżowaliśmy niskobudżetowo i np. w Azji życie kosztowało nas mniej niż w Polsce. Podróżując w ten sposób, wydawaliśmy głównie na jedzenie czy spanie. A to nie są duże kwoty.

AB: Rozumiem ludzi, którzy patrzą na nas i na nasz wyjazd przez pryzmat pieniędzy wydawanych podczas wakacji. Można pomnożyć trzytygodniowy wyjazd za 2-3 tys. zł przez liczbę miesięcy, kiedy byliśmy w drodze, i z tego rzeczywiście wychodzi jakaś astronomiczna kwota. A to zupełnie nie tak wygląda.

PM: Czy jesteście w stanie choćby ogólnie oszacować tę kwotę? Próbowaliście kiedyś policzyć, ile Was kosztowała ta kilkuletnia wyprawa?

AB: Jeszcze tego nie liczyliśmy. Natomiast gdybym chciał spojrzeć na to ogólnie (pomijając, że np. w Australii było drożej, a w Pakistanie sporo taniej), to wychodzi, że wydawaliśmy 10-12 dol. dziennie.

PM: A co z czasem? To, obok pieniędzy, chyba drugi czynnik, który wielu może ograniczać?

AB: To również kwestia priorytetów. My akurat pod tym względem mieliśmy komfortową sytuację. Śmieję się, że czas to tak naprawdę waluta, którą my zabraliśmy ze sobą. Mając czas, w wielu przypadkach można wiele oszczędzić, zapłacić mniej albo nawet w ogóle nie płacić. Przez ostatni rok naszej podróży poruszaliśmy się na rowerach, spaliśmy w namiocie albo u ludzi, którzy nas zapraszali do domu. I nie mieliśmy żadnych wydatków poza jedzeniem. Podobnie było przez cztery miesiące na jachcie. Jeśli masz czas, możesz korzystać z wielu rzeczy, które są nieosiągalne dla tych, którzy wyjeżdżają na krótszy okres. W Australii np. mogliśmy przez miesiąc opiekować się czyimś domem, dzięki czemu mieliśmy gdzie mieszkać. Albo wybraliśmy się spontanicznie na drugie wybrzeże tylko dlatego, że agencja, która zajmuje się wypożyczaniem samochodów, potrzebowała właśnie tam przetransportować auto. I dopłaciła nam jeszcze 300 dol. australijskich za benzynę, abyśmy to zrobili. Elastyczność, brak planu, posiadanie czasu i dzięki temu możliwość korzystania z okazji, które się trafiają, to najważniejsze rzeczy w tak długiej podróży. Ścisły plan wiąże się z kosztami. Wybraliśmy więc spontaniczność.

AR: Warto też rozmawiać z miejscowymi. Oni najlepiej wiedzą, gdzie tanio spać czy zjeść, bo przecież też przyjeżdżają do popularnych turystycznie miejsc, ale zatrzymują się często gdzie indziej niż zwykli turyści. W ten sposób można wiele zaoszczędzić.

PM: W pewnym momencie poczuliście, że tak naprawdę nie musicie realizować planu, który sobie założyliście. Kiedy dokładnie to nastąpiło?

AB: Jadąc przez Azję Południowo-Wschodnią, mieliśmy poczucie, że podróż nie daje nam tak dużo satysfakcji, jak byśmy chcieli. W pewien sposób wpadliśmy w schemat jazdy od miejsca A do miejsca B. Oczywiście były to miejsca ładne i ciekawe, ale czuliśmy, że nie o to nam chodzi. Zatrzymaliśmy się więc na miesiąc na wyspie Phuket w Tajlandii i stwierdziliśmy, że dalej nie jedziemy, dopóki czegoś nie wymyślimy. Po tym miesiącu postanowiliśmy, że jedziemy w stronę Australii i tam coś zmienimy w naszej podróży. To był chyba taki przełomowy moment. W Australii stwierdziliśmy, że wrzucamy na luz, kupujemy stary samochód terenowy i jedziemy przed siebie, nie przejmując się wcześniejszymi planami. I wtedy właśnie poczuliśmy wielką satysfakcję. Poczuliśmy wolność. A także olbrzymią przestrzeń i urzekającą naturę. W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, co tak naprawdę przeszkadzało nam w Azji. Była to mnogość ludzi, prawdziwa ludzka dżungla. Męczył nas ciągły harmider, wrzawa, codzienne targowanie się.

PM: A czy z sobą też się męczyliście? W codziennym życiu każdy ma swoją pracę, swoje obowiązki, swój azyl, a Wy byliście ze sobą 24 godz. na dobę.

AB: Raczej nie. Mamy zupełnie różne charaktery, więc dobrze się uzupełnialiśmy. No i nauczyliśmy się kompromisu. Przekonaliśmy się, że gdy nie jesteśmy w stanie dojść do wspólnego zdania, to zawieszamy temat, nie drążymy go i wracamy do niego później.

AR: Można powiedzieć, że w naszym przypadku stało się odwrotnie. Zamiast się sobą zmęczyć, tak się do siebie przyzwyczailiśmy, że teraz czasami ciężko jest odnaleźć się samemu. W podróży mieliśmy bowiem jasny podział ról, zajmowaliśmy się innymi rzeczami. Andrzej był np. dobry w targowaniu się, ustalaniu pewnych kwestii, ja radziłam sobie z orientacją w terenie. Działaliśmy cały czas wspólnie. I teraz w pewnych sytuacjach, gdy nie ma drugiej osoby u boku, jest trudniej.

PM: A czy podróżą byliście już zmęczeni?

AR: Oczywiście, były takie momenty. Ale wtedy staraliśmy się coś zmienić: albo środek transportu, albo otoczenie. W takich chwilach zatrzymywaliśmy się na dłużej w jednym miejscu, żeby pomyśleć nad dalszą drogą.

PM: Wielokrotnie na swoim blogu podkreślaliście, że rzeczywistość opisana, przedstawiana w mediach różni się zdecydowanie od tego, co zastaje się na miejscu. Rzeczywiście mieliście takie wrażenie?

AR: Zdecydowanie. Najlepszym tego przykładem jest Pakistan. Często słyszymy o tym, co się tam dzieje, że to bardzo niebezpieczny kraj. I częściowo jest to prawda, ale właśnie tylko częściowo i tylko w danym, konkretnym regionie. Inne miejsca są zupełnie bezpieczne, a przy tym bardzo piękne.

AB: To samo można powiedzieć o Iranie. Wjeżdżaliśmy do niego tuż po wyborach prezydenckich, zatem chwilę po bardzo gorącym dla kraju okresie. Mieliśmy zatem sporo obaw. Szybko jednak przekonaliśmy się, że obraz przedstawiany w mediach jest - owszem - prawdziwy, ale znowu dotyczy tylko wybranych miejsc. Reszta kraju jest od tego wolna.

AR: Trzeba też pamiętać, że żyją tam zwykli ludzie, którzy są daleko od wielkiej polityki, którzy chodzą normalnie do pracy, mają swoje zajęcia, swoje problemy. Zazwyczaj byliśmy przyjmowani przez nich bardzo serdecznie. Oni też byli ciekawi tego, co my, jako Polacy, myślimy o Iranie. Gdy przekazywaliśmy im, jaka jest obiegowa opinia o ich kraju, łapali się za głowy.

AB: To, co media pokazują, jest zresztą ciekawym i szerszym zjawiskiem. Bo z drugiej strony mamy kraje takie jak Indonezja, Malezja czy Tajlandia, do których jeździ się na wakacje. Często są one przedstawiane jako raj, z białymi plażami, palmami, urokliwymi zatoczkami. A tam dopiero dzieją się rzeczy niezwykle trudne i bolesne dla mieszkańców. I rzeczywistość znacznie odbiega od wizji rajskiego miejsca na ziemi.

PM: Czego jeszcze nauczyła Was ta podróż?

AB: Mnie nauczyła tego, żeby nie bać się o coś poprosić. Gdy czegoś nam brakowało albo nie mogliśmy znaleźć miejsca do spania, po prostu podchodziliśmy do ludzi i pytaliśmy, czy mogą nam pomóc. Przed wyjazdem takie zachowanie byłoby dla mnie objawem tego, że jestem niesamodzielny, że nie potrafię o siebie zadbać. A to zupełnie nie tak działa. Ludzie są z natury dobrzy i gdy się o coś poprosi, to zazwyczaj pomogą. Więcej, wielokrotnie rzucali własne zajęcia i zajmowali się nami. Było to widać zwłaszcza w krajach muzułmańskich. W tej kulturze, gdy ktoś przychodzi do kogoś i o coś prosi, jest traktowany jako dar Allaha, jest okazją, żeby móc pomóc bliźniemu.

AR: Dzięki tej podróży pozbyłam się przywiązania do rzeczy. Zdałam sobie sprawę, jak łatwo otaczamy się rozmaitymi przedmiotami, które do życia nie są niezbędne. Łatwo kupić coś, a potem odłożyć na półkę. Niezauważalnie gromadzimy rzeczy, których jest coraz więcej. W podróży im mniej się ma, tym lepiej. W drodze nauczyłam się rezygnować z wielu rzeczy i teraz okazuje się, że w życiu codziennym one również są niepotrzebne. Nauczyliśmy się też patrzenia na innych ludzi czy inne kultury, tak aby ich nie oceniać, nie wartościować. Nawet jeśli czegoś nie rozumiemy lub wydaje nam się dziwne.

PM: To pytanie na pewno słyszeliście już wielokrotnie, ale jak to właściwie jest z tą szaro-burą Polską? Rzeczywiście po powrocie taka jest czy to po prostu kolejne, równie dobre, miejsce na Ziemi?

AB: Przede wszystkim nie jest to takie złe miejsce. W pewien sposób nam się teraz dobrze żyje, bo na niektóre rzeczy możemy spojrzeć z dystansem. Weźmy drogi, na które wszyscy narzekają. No dobrze, są dziurawe, autostrady niedokończone, ale jak się patrzy na nie przez pryzmat dróg w Birmie czy Indonezji, gdzie 80 km pokonywaliśmy w 6-7 godz., to wyglądają całkiem nieźle. Z taką perspektywą żyje się łatwiej.

AR: Ja zaczęłam doceniać, że żyjemy w wolnym kraju. Jeśli mamy ochotę, możemy w każdej chwili wyjechać. W wielu miejscach na świecie ludzie nie mają takiej możliwości. Dostaliśmy np. ostatnio wiadomość od naszego przyjaciela z Isfahanu w Iranie, który od czterech lat stara się o wizę kanadyjską. Napisał, że jeszcze tylko dziesięć miesięcy i pewnie ją dostanie. Takie doświadczenia zupełnie zmieniają spojrzenie na świat.

AB: Ja mam też mocne wrażenie, że Polska przez ten czas bardzo się zmieniła. I mam tu na myśli ludzi. Są bardziej otwarci, przyjaźni, chyba lepiej im się żyje.

PM: Czy trudno się wraca po tak długiej podróży? Trudno odnaleźć się na miejscu?

AB: Ja raczej nie miałem bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Obudziłem się po prostu w kolejnym miejscu, tym razem w Polsce. Inna sprawa, że nasza podróż tak naprawdę się nie zakończyła.

PM: No właśnie, powiedzcie, co dalej?

AB: Wracając do kraju w grudniu, kupiliśmy bilety w dwie strony. W połowie maja wylatujemy zatem do Kirgistanu, gdzie zostały m.in. nasze rowery, i stamtąd chcemy kontynuować naszą podróż. Do Polski planujemy wrócić jesienią.

PM: Mam nadzieję, że uda nam się wtedy spotkać i dopisać aneks do tego wywiadu.

AR: Też mamy taką nadzieję.

Alicja Rapsiewicz - z wykształcenia aktor-lalkarz, z zamiłowania podróżnik-włóczykij. Andrzej Budnik - podróżnik, bloger, pilot wycieczek. Wspólnie prowadzą blog podróżniczy www.loswiaheros.pl .

***

Podróż dookoła świata czy zwykłe wakacje? Zobacz najlepsze namioty

Najpopularniejsze namioty w Okazje.info - maj 2013 ProduktUdział w top20

embed

Campus Namiot Girona 4

1 opinia

 

embed

Campus Namiot Girona 3

5 opinii

Zobacz inne namioty

w

By ruszyć w kilkuletnią podróż dookoła świata, najbardziej potrzeba:
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.