Europa na rowery, amatorzy na rowery

Gdy Polacy wyjadą celebrować akcję "Polska na rowery", tysiące Europejczyków będzie miało górską wersję rowerowej zabawy. Będą wspinać się na najwyższy austriacki szczyt Grossglockner. Spróbuje wielu, bez względu na płeć i wiek. Czy dadzą radę?

Coroczną edycję "Polski na rowery" próbujemy uczcić redakcyjnie jakąś niesamowitą wyprawą. Najczęściej zagraniczną, by pokazać, że - jak wcześniej z "Polska biega" - wyszliśmy na cały świat. Była francuska wspinaczka na Mont Ventoux, klasyk Paryż - Roubaix, karuzela na włoskiej Sella Rondzie. Austrię wskazał zaprzyjaźniony fizjolog Ryszard Szul zajmujący się sportami wszelakimi - od kolarstwa przez pływanie aż do piłki nożnej. Współautor tego tekstu, bo tak jak nie uszedł jego uwagi najmniejszy szczegół przygotowań, tak teraz dbał, by nie pominąć żadnego detalu relacji z tej alpejskiej wyprawy.

Zapraszamy do wzięcia udziału w weekendzie Polski na Rowery . Przyłączcie się do organizowanych imprez lub zróbcie własną. Więcej informacji TUTAJ .

Ryszard Szul z naukowej perspektywy chciał przyjrzeć się amatorskiej wyprawie w wysokie góry. Interesowało go, co dzieje się z organizmem niewytrenowanego człowieka na wysokościach przy intensywnym wysiłku. Jak zachowują się zawodowcy, Ryszard wie, bo pracuje z nimi na co dzień. Tak stałem się atrakcją dla naukowca.

Podstawa to monitorowanie tętna. Trenowaliśmy naprzemiennie - ostry trening, łagodniejsze wyjeżdżenia, ale prawda jest taka, że czasu na porządne przygotowania nie wystarczyło. Trzeba było więc nadrabiać, o których zapominają czasem sportowe sławy. Alkoholowa wstrzemięźliwość dwa tygodnie przed wyprawą, podobnie miało być z seksem. Oczywiście dieta.

Po 12-godzinnej podróży krótki sen, węglowodanowe śniadanie, dużo soku owocowego i jazda na rower . Przed atrakcja Austrii - Grossglockner (3798 m n. p .m.). Podjechać rowerem czy autem (za kilkadziesiąt euro) można niewiele niżej.

Z miasteczka Fusch (do celu 20 km) startowało do podobnej wyprawy kilkunastu śmiałków. Niektórzy zerwali się około szóstej, inni czekali na pogodę, bo wiosną prędzej w Alpach spotka nas deszcz niż słońce.

My poczekaliśmy do południa. Z nami wystartował ponad 60-letni Austriak, patrząc na sylwetkę, totalny amator. Nie śmiałem pytać, czy to jego życiowa partnerka, ale za nim koło w koło podążała niewiele młodsza pani. Po cichu powiem, że miała większy brzuszek od pana. Na zwykłym górskim rowerze, żadne cacko. Trochę mi ulżyło - skoro oni próbują, to i ja mogę.

Michaela i Roman, dużo młodsza para z Czech, miała profesjonalne rowery szosowe, ale żeby wyglądali na sportowców... Przyjechali podziwiać widoki, zapowiedzieli, że jeśli będzie ciężko pedałować, poprowadzą rowery. Nie zeszli nawet na moment.

Podobnych amatorów było mnóstwo, spotykaliśmy ich na trasie. Starzy, młodzi, kobiety i mężczyźni, wytrenowani i grubasy. Tak, to prawda, Ryszard zaręczy, że na najwyższy austriacki szczyt w Alpach może wjechać lub wejść absolutnie każdy, kto choć trochę poćwiczy wcześniej. Gdy mijaliśmy co rusz starszych od siebie ludzi, zacząłem pod nosem Ryszarda delikatnie przeklinać. Wpędził mnie w klasztorny tryb życia, a można było smakować wszystkiego do woli i tak by się wjechało.

No więc jechaliśmy, schodząc z roweru tylko na chwilę, by podziwiać widoki. Sięgnęliśmy szczytu po mniej więcej 3,5 godz. Wspomniana wcześniej Michaela wjechała w niecałe dwie i od razu zapytała, czy mamy w planach kolejne wyprawy.

Za tydzień próbę Grossglocknera - przy zamkniętej dla samochodów trasie - podejmą tysiące ludzi z całej Europy.

Ryszard pogratulował nam dopiero po makabrycznym zjeździe (lało jak z cebra). Zapis z pulsometru wskazał, że nie weszliśmy na niewskazane dla amatorów przemiany beztlenowe. Powiedział krótko: "Dobra robota", i dodał, że nawet takie góry mogą zdobywać emeryci, byle z głową się przygotowali.

Najbardziej bałem się "chwalić" przed ludźmi z kolarskiej branży, troje z nich spotkałem podczas radiowej audycji.

Jak przewidziałem na zwycięzcy Wyścigu Pokoju Ryszardzie Szurkowskim wrażenia nie zrobiłem. Powiedział, że kolarze z jego epoki wjeżdżali na Grossglocknera w 50 minut z uśmiechem na ustach. Popularny komentator Eurosportu Tomasz Jaroński wyczyn docenił, przytaczając jak zawsze mnóstwo anegdot na temat "Wielkiego Dzwonnika". Trenera Andrzeja Piątka wzruszyłem. W końcu o to chodziło mu, kiedy wymarzył sobie i współtworzył z nami akcję "Polska na rowery". Chciał, by jeździli wszyscy i wszędzie. Jak widać, udało się.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.