Wspólny rower to nie Związek Radziecki

W Krakowie powstaje spółdzielnia rowerowa. Kilkanaście osób postanowiło wspólnie kupić rower towarowy, którym można przewieźć duże zakupy, zawieźć dzieci na wycieczkę lub nawet przewieźć meble. Choć idea współdzielenia różnego rodzaju dóbr jest coraz powszechniejsza na świecie, w Polsce wciąż wzbudza sensacje - przyjrzyjmy się, czy słusznie.

Krakowska "spółdzielnia" jak na razie jest inicjatywą nieformalną. Grupa znajomych zrzuciła się, ile kto mógł, wspólny kapitał został przeliczony na udziały, a od liczby udziałów zależeć ma ilość czasu, na jaki dany spółdzielca może wziąć rower (aby nie było wątpliwości, powstanie grafik). Jeśli spółdzielcy akurat z roweru nie będą korzystać, wypożyczyć będzie go mógł ktoś spoza spółdzielni za opłatą, która zasili fundusz spółdzielni i w przyszłości pozwoli na przykład na zakup kolejnego roweru.

Spółdzielczość to nie komunizm

Pomysł krakowskich rowerzystów jest próbą odpowiedzi na potrzebę (chcę przewozić duże rzeczy rowerem), której nie można zaspokoić samodzielnie (dobry rower towarowy to wydatek nawet kilkunastu tysięcy złotych). Dokładnie tak samo powstawały pierwsze spółdzielnie jeszcze w XIX wieku, w tym te, które pozwoliły Polakom stworzyć gospodarkę w dużej mierze niezależną od polityki zaborców. Tam gdzie jednostka sobie nie radzi, tam trzeba połączyć siły grupy.

Jednak idee spółdzielcze, wypaczone w czasach PRL i zapomniane w III RP, dzisiaj niektórych szokują. W komentarzach pod tekstami o krakowskiej spółdzielni powtarzało się kilka wątpliwości.

Fiskus tu nie sięga

Pewne wątpliwości wzbudzają kwestie formalno-prawne, w tym przede wszystkim - podatkowe. Internauci wieszczą spółdzielni rychły upadek, gdy tylko dowie się o niej i o "zyskach, jakie czerpią ze wspólnego roweru" fiskus. Obawy takie nie są zupełnie bezpodstawne, gdyż jeszcze kilka lat temu urzędom skarbowym zdarzało się chcieć opodatkowywać wymiany usług między znajomymi (choćby w ramach banków czasu).

Dlaczego jednak miałoby się tak stać? Spółdzielcy są współwłaścicielami roweru. Polskie prawo dopuszcza współwłasność na rzeczach ruchomych (w tym tak ruchomych jak rower), o czym powinni wiedzieć wszyscy małżonkowie.

Kto tu rządzi?

Można zresztą sprawę sformalizować i założyć stowarzyszenie. Nie kosztuje to dużo (szczególnie, gdy w grę wchodzi stowarzyszenie zwykłe), a ponadto pozwala rozwiązać inne problemy, które wyraził jeden z internautów o nicku joki:

"Ciekawi mnie czy mieli głosowanie kto ustala i trzyma grafik. Ciekawe czy mają komisję rewizyjną, która kontroluje zgodność grafiku z włożonym wkładem i zgodność używania roweru z rozpiską. Jaka jest droga odwołania takiej komisji jeśli będą zastrzeżenia do jej pracy?

A co jeśli rower się popsuje? Czy będzie powołane zebranie żeby zadecydować kto go naprawi. Czy będzie dodatkowa składka. A może jest fundusz "remontowy". A jeżeli ktoś nie będzie chciał wnieść składki bo nie poczuwa się do udziału w zepsuciu roweru. Zostanie wykluczony?".

Otóż stowarzyszenie ma demokratyczne władze i demokratyczne organa kontrolne, ma też statut, który reguluje zasady przyznawania lub pozbawiania członkostwa. Stowarzyszenie może również w różny sposób pozyskiwać nowe środki (pierwsze, co przychodzi na myśl to składki), które zostaną następnie przeznaczone na choćby remont roweru.

Jedyne, co może być problematyczne to fakt, że majątek stowarzyszenia jest niepodzielny między członków, co oznacza, że kiedy stowarzyszenie będzie chciało zakończyć swoją działalność - rower w procesie likwidacji będzie musiał zostać przekazany innej organizacji.

Na Zachodzie coraz popularniejsze

I tu dochodzimy do najczęściej poruszanego problemu, bardziej natury filozoficznej czy kulturowej niż formalno-prawnej. Wielu internautów uważa, że "dzielenie się rowerem jest jak dzielenie się żoną". Twierdzą również, że pomysł krakowskich rowerzystów znosi własność prywatną, pachnie komunizmem i jako taki nie ma szans na powodzenie.

Tego typu opinie na szczęście nie mają wiele wspólnego z prawdą. Jak już wspomniałem, komunizm raczej zniszczył ideę spółdzielczą niż ją promował. Między innymi dlatego, że spółdzielnie to własność - własność spółdzielców, którzy mają wolność w decydowaniu o wykorzystaniu tej własności.

A jeśli ktoś zupełnie nie wierzy, że to działa - niech przyjrzy się choćby stowarzyszeniu Autocool z Bordeaux, które - z polskiego punktu widzenia jest jeszcze większym dziwactwem: stowarzyszeniem, którego członkowie wspólnie posiadają... samochody. Kilkaset osób mieszkających w centrum Bordeaux, zamiast kupować samochód, którego i tak nie używaliby zbyt często w tym mieście o dobrej komunikacji miejskiej i doskonałych warunkach dla rowerów, zdecydowało się na założenie stowarzyszenia i wspólne posiadanie floty aut.

Ograniczają w ten sposób znacznie wydatki z budżetu rodzinnego (kupno samochodu, ale również paliwo, ubezpieczenie, parking), ograniczają zanieczyszczenie środowiska i zużycie przestrzeni, racjonalizują wykorzystanie aut, aż wreszcie uzyskują możliwość dostępu do różnych samochodów - w zależności od potrzeb.

Wspólny rower, wspólne narzędzia, wspólna sprawa

Podobne spółdzielnie umożliwiające wypożyczanie rowerów najczęściej połączone są ze społecznym warsztatem rowerowym. Pomysł również nie narodził się w Związku Radzieckim czy Korei Północnej, ale w Stanach Zjednoczonych i dość dobrze przyjął się w zachodniej Europie i choćby Japonii (lista takich spółdzielni tu: http://www.bikecollectives.org/wiki/index.php?title=Main_Page ).

Grupa ludzi zakłada warsztat, z którego po uiszczeniu składki mogą korzystać wszyscy członkowie. Zakup profesjonalnych narzędzi rowerowych jest z reguły nieracjonalny dla zwykłego rowerzysty. Zaś korzystanie z komercyjnych warsztatów - często niewspółmiernie drogie. Czemu więc nie skorzystać ze społecznościowych narzędzi oraz wiedzy i doświadczenia innych członków stowarzyszenia. Nie tylko oszczędzamy w ten sposób pieniądze, ale zyskujemy nowe umiejętności, ale przede wszystkim - stajemy się częścią rowerowej społeczności, która - jeśli dobrze budowana i oparta na demokratycznych zasadach, na pewno nie raz nam się jeszcze przyda. Tym bardziej, że poza warsztatem spółdzielnia to często również sklep używanych rowerów, kursy, wspólne wycieczki itd.

I na tym właśnie polega wyjątkowa szansa krakowskiej inicjatywy. To nie tylko drogi rower, na który zrzuciła się grupa znajomych. To przede wszystkim - miejmy nadzieję - kawałek rowerowej wspólnoty, która może zmienić nie tylko sposób przewożenia szaf, ale również udowodnić w praktyce, że wspólne działanie opłaca się nie tylko finansowo.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Agora SA