Kobiety na rowery! Co jest potrzebne?

Według badań sondażowych w Polsce rowerem częściej jeżdżą kobiety niż mężczyźni. Pod tym względem jesteśmy raczej Danią niż Stanami Zjednoczonymi (gdzie kobiet na rowerach jest 2-3 razy mniej niż mężczyzn). Czy jednak jest się z czego cieszyć?

Gender Index na rowerze

Najpierw spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego liczba kobiet na rowerach miałaby być w jakikolwiek sposób istotna? O tym, że istotna jest świadczy fakt, że wskaźnik ten często jest wykorzystywany do oceny "rowerowości" miasta czy kraju (jak choćby w Copenhagenize Index). Co nam jednak mówi?

Przede wszystkim badania pokazują, że kobiety znacznie częściej niż mężczyźni odczuwają niebezpieczeństwo jadąc rowerem. Skądinąd wiadomo, że subiektywne poczucie niebezpieczeństwa na drodze jest jednym z najważniejszych powodów, dla których ludzie nie decydują się na jazdę rowerem. Subiektywne poczucie bezpieczeństwa jest bowiem mocno związane z jakością infrastruktury i kulturą silniejszych użytkowników dróg. Z tego prosty wniosek - liczba kobiet na drogach jest pośrednim wskaźnikiem tego, że rowerzyści mają dobrze.

Czy - opierając się na pochodzących z jesieni ubiegłego roku badaniach OBOP, według których jazda rowerem w Polsce częściej zdarza się kobietom niż mężczyznom - możemy sobie gratulować? Nie. I jeszcze długo, długo nie.

Polska specyfika

Po pierwsze nic nie wiemy o tym, z jaką częstotliwością biorący udział w badaniu używają roweru. Czy to jeden przejazd w tygodniu, czy cztery dziennie. Jeśli cztery kobiety pojadą na wycieczkę do lasu w weekend, a trzech mężczyzn codziennie będzie dojeżdżać do pracy, to wynik OBOPu będzie 4:3. Ale wynik mierzący liczbę przejazdów 4:30.

Drugą, być może ważniejszą kwestią jest fakt, że Polska jest krajem, w którym wciąż znacząca część rowerzystów, korzysta z roweru z konieczności (braku alternatywy). Szczególnie dotyczy to obszarów wiejskich (a właśnie na wsiach wciąż rower jest używany częściej niż w miastach). I to na wsiach dzielne kobiety wsiadają masowo na rowery by załatwiać codzienne ważne sprawy. Nie mają własnego samochodu (a często pewnie również prawa jazdy), transport publiczny dawno podupadł, a usługi społeczne (takie jak przychodnia czy szkoła) często oddaliły się w ostatnich latach, likwidowane w najmniejszych ośrodkach. Nijak się to ma do możliwości stwierdzenia, że infrastruktura rowerowa na polskiej prowincji jest w jakikolwiek sposób zadowalająca.

Nie mamy więc być może, jak w Stanach Zjednoczonych, problemu z tym, jak zachęcić więcej kobiet do jazdy rowerem. Powinniśmy jednak przyglądać się co zrobić, żeby ich sytuacja na drogach była lepsza.

Infrastruktura i wychowanie

Pierwsza rzecz to oczywiście kwestia infrastruktury, która nie powinna nigdy być planowana przede wszystkim z myślą o najsilniejszych i najodważniejszych użytkownikach. Oni pewnie i tak będą wybierać inne trasy - drogi dla rowerów i pasy rowerowe powinny przede wszystkim służyć tym, którzy boją się jechać jezdnią. Sprawa szczególnie paląca to właśnie wspomniana prowincja. Oczywiście nie ma sensu kłaść czerwonej kostki brukowej przy każdej wiejskiej uliczce. Ale niezauważanie rowerowych mieszkańców wsi i podporządkowywanie ich bezpieczeństwa wygodzie ruchu tranzytowego to niestety kolejny żałosny dowód zwycięstwa bogatych mieszczan nad mieszkańcami wsi - mniej zamożnymi i mniej interesującymi dla rządzących.

Druga ważna kwestia to sprawa wychowania. Aktywność fizyczna w Polsce wciąż w większym stopniu jest domeną chłopców niż dziewcząt. Ani w szkole ani w domu duża część polskich dziewczynek nie dostaje wystarczających zachęt do tego, aby uprawiała sport. Tymczasem jazda rowerem to nie tylko odpowiednia dawka codziennego ruchu, większa kondycja, mniejsze ryzyko chorób, ale również niezależność, co nie jest bez wpływu na dobrostan psychiczny.

Jeśli mowa o wychowaniu, to, czy tego chcemy czy nie, kobiety w Polsce wciąż pełnią wiele ról związanych z prowadzeniem domu - takich chociażby jak zakupy czy odprowadzanie dzieci do przedszkola lub szkoły. A to są zadania, które w Europie można idealnie realizować z pomocą roweru. Można by i u nas, gdyby nie to, że żadna odpowiedzialna matka (która ma możliwość wyboru) nie wyciągnie swojego dziecka na przejażdżkę nieutwardzonym poboczem nieoświetlonej szosy krajowej do szkoły. Planując politykę rowerową w naszych miastach i miasteczkach powinniśmy zwracać szczególną uwagę właśnie na takie rzeczy, jak dojazdy do infrastruktury społecznej - jeśli rodzice nie pokażą dzieciom, że można codzienne sprawy załatwiać na rowerze, same mogą się tego nigdy nie dowiedzieć.

Zębatka emancypacji

Dziewczyna na rowerze w Los Angeles (USA)Dziewczyna na rowerze w Los Angeles (USA) fot. REUTERS/Lucy Nicholson

Jest jeszcze jedna sprawa, która może wydać się błaha, choć zapewne taka nie jest. Wiele moich znajomych, zarówno tych początkujących rowerzystek, jak i tych, które znają się na rowerach dużo lepiej niż ja, często skarżyło się na obsługę w sklepach i warsztatach rowerowych. To na pewno nie jest reguła, ale one opowiadały, jak były traktowane albo z rodzajem jakiejś wyższości ("jak to pani nie wie, jakiej szerokości łańcuch?"), albo zupełnie pobłażliwie ("mamy doskonały rower dla pani, cały różowy").

Rosnąca popularność inicjatyw takich jak "Zębatka", gdzie kobiety uczą kobiety jak obsługiwać rower, może być pewną wskazówką - branża rowerowa jest często zbyt męskocentryczna - zarówno pod kątem oferty, jak i języka. Kobiety, które nie lubią być traktowane jak przedmiot lub sposób na budowanie męskiej dumy, jeżdżą na swoich rowerach do momentu, gdy już się na nich jeździć nie da. A potem przesiadają się do innych środków transportu. Być może kobiecy warsztat rowerowy zrobiłby taką karierę, jak kiedyś zrobiły "babskie szkoły jazdy" - w sumie chodzi o to samo - o zdobycie dla siebie przestrzeni w świecie, który nie jest już "światem mężczyzn".

Bo rower już od dawna nie jest tylko męski. I powinniśmy być z tego dumni, powinniśmy się cieszyć i pielęgnować ten fakt, bo zyskujemy na tym wszyscy.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.