Już nigdy więcej nie będzie sezonów rowerowych

Godzina 18.45, wtorek - na ciągu pieszo-rowerowym przecinającym warszawski park wyprzedzam rowerzystkę. Nie mogę dokończyć manewru, gdyż z przeciwnej strony nadjeżdża inny cyklista. Zanim park się skończy, minę jeszcze dwóch kolejnych. Jest początek lutego, minus osiem. Ta sytuacja, która jeszcze kilka lat temu wydałaby mi się omamem, nie dziwi mnie. Dzień wcześniej i tydzień później jest podobnie. To już fakt - rower zimą przestał być, wbrew złudzeniom decydentów w Zarządach Oczyszczania Miast, fanaberią kilku straceńców.

Od początku istnienia serwisu Polska na rowery staramy się wam udowodnić, że nie ma "sezonu rowerowego", a jazda rowerem zimą nie zabija. Do licznych argumentów za używaniem roweru zimą należy chyba dodać jeszcze jeden - tę narastającą z dnia na dzień radość, że jest się częścią urzeczywistniającej się fatamorgany: polskiej "kultury rowerowej".

Wizualizuję sobie krach miasta zorientowanego na samochód

Luty zbliża się do końca, prognozy na każdy kolejny dzień są coraz lepsze. Na skrzyżowaniu dwóch ruchliwych ulic w centrum Warszawy, wracając z pracy widzę pięcioro rowerzystów. Jadą w różnych kierunkach, na różnych rowerach. Starszy pan na jakimś zużytym romecie, mężczyzna w lycrze na góralu, jakiś kurieropodobny ostrokołowiec, kobieta na składaku, dziewczyna na miejskiej damce. No i ja na moim zimowym mieszczuchu.

Próbuję sobie wyobrazić, jak to skrzyżowanie wyglądać będzie za dwa-trzy miesiące, gdy temperatura wzrośnie do ponad 20 stopni, słońce świecić będzie do wieczora, kolejne ulice w centrum zostaną rozkopane, bilety komunikacji miejskiej wciąż będą droższe niż w niejednej zachodnioeuropejskiej stolicy, a do tego od półtora miesiąca będzie ponownie działało Veturilo - jeden z większych systemów roweru publicznego na świecie. Jedyny duży, który zamykany jest na zimę (po raz ostatni?).

Próbuję sobie też odpowiedzieć na pytanie, czy wyobrażają sobie rowerowy kwiecień i rowerowy maj na polskich ulicach urzędnicy polskich miast. Czy są przygotowani na inwazję - bo chyba w kategoriach inwazji należy mówić o tym, co się za chwilę stanie. Czy wiedzą na przykład, w jaki sposób przekonać rowerzystów i kierowców samochodów, że właściwym miejscem dla rowerów jest jezdnia, a nie chodnik?

Zima bez klaksonu

Zima na rowerze, WarszawaZima na rowerze, Warszawa ALBERT ZAWADA / Agencja Wyborcza.pl

O tym nie trzeba raczej przekonywać rowerzystów, którzy jeździli całą zimę. Wprawdzie przepisy Prawa o Ruchu Drogowym dopuszczają w trudnych warunkach pogodowych jazdę chodnikiem , ale przecież chodniki nie są zimą dużo wygodniejszym ciągiem niż drogi dla rowerów - śnieg, lód, grudy nie należą do rzadkości. Szerokość chodników dodatkowo ograniczona jest zwałami błota pośniegowego zgarniętego z jezdni. Jezdni, na których przeszkadzać może sól, ale - zazwyczaj - jeździ się jednak dużo wygodniej. Naprawdę tyle zachęt wystarczy - jeśli chcecie: proszę bardzo - będziemy jeździć po jezdni !

Najciekawsze jest to, że - przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia - kierowcy aut jakoś sobie z tym radzą. Przejeździłem tę zimę bez jednego klaksonu. Co więcej - wzrasta jakoś liczba pozytywnych zachowań - przepuszczeń, zwalniania, wyprzedzania szerokim łukiem. A mogę sobie wyobrazić, że dla przeciętnego kierowcy - choćby z powodu śnieżnych odpadów przy krawężniku, które staram się omijać i jechać środkiem pasa - bywałem bardziej uciążliwy niż latem czy wiosną. Skąd ta zaskakująca życzliwość? Boją się, że się przewrócę? Mają szacunek dla mojej desperacji? Sami jeżdżą rowerami? A może mają wyrzuty sumienia, bo kiedyś mówili, że nie ma sensu odśnieżać dróg dla rowerów, gdyż nikt zimą rowerem nie jeździ.

Odwilż silniejsza niż miasto

Piesi na swojej części, rowerzyści na swojej - tak to może wyglądać, gdy droga rowerowa i chodnik są dobrze zaprojektowane i wykonane.Piesi na swojej części, rowerzyści na swojej - tak to może wyglądać, gdy droga rowerowa i chodnik są dobrze zaprojektowane i wykonane. fot. Barklu

Mogli tak myśleć, jeśli pracowali w Zarządzie Oczyszczania Miasta. Ta instytucja ( podobnie jak jej siostrzane w innych polskich metropoliach ) od lat utrzymuje, że odśnieżanie dróg dla rowerów nie ma sensu. Ale przecież jeszcze kilkanaście lat temu prawie nikt nie jeździł po polskich autostradach - a jednak je budujemy. Może warto więc spróbować z drogami dla rowerów. Tym bardziej, że w kilka mroźnych ale słonecznych dni, kiedy śniegu na ulicach było mało, rowerzystów nie dało się nie zauważyć. Gdyby zimowe utrzymanie infrastruktury było zapewniane przez miasto, a nie przez odwilż, być może byłoby ich jeszcze więcej. A to na pewno i skróciłoby korki, i zmniejszyło tłok w autobusach i tramwajach, wypełnionych zimą nie tylko ludźmi, ale również ich futrami.

Na razie w Warszawie mamy trzy fragmenty odśnieżonych dróg dla rowerów - jedną dzięki złej izolacji rury z ciepłą wodą , drugą przed ambasadą Litwy w Alejach Ujazdowskich i trzecią w ulicy Noakowskiego - od początku do końca zaparkowaną przez samochody. Wszystkie trzy fragmenty w jakiś sposób są symboliczne dla polityki transportowej w polskich miastach. Po pierwsze - czasem dobre rozwiązania pojawiają się tylko przez przypadek. Po drugie - właściwych praktyk uczyć możemy się nie tylko od Holendrów czy Niemców. Po trzecie - bezsensownie wydane pieniądze będą jeszcze szybciej bezsensownie zmarnowane. Noakowskiego to wąska ulica, na której rowerzystów nie mijają pędzące ciężarówki - zimą (przy zastawionej drodze dla rowerów) widać, że jazda w ruchu ulicznym nie jest tam niewygodna (brakuje natomiast kontrapasa). Niech rowerzyści dalej sobie jeżdżą jezdnią, a kierowcy niech dalej rozjeżdżają sobie drogę dla rowerów (i tak już jest popękana i nadaje się do remontu).

Rowerzyści nie są jaskółkami

Piesi na swojej części, rowerzyści na swojej - tak to może wyglądać, gdy droga rowerowa i chodnik są dobrze zaprojektowane i wykonane.Fot. Wojciech Kardas / Agencja Wyborcza.pl

A gdyby tak w przyszłym roku jakieś miasto zdecydowało się na pilotaż (modne słowo, pomocne w dobijaniu się o unijne pieniądze). I w ramach tego innowacyjnego pilotażu odśnieżało drogi dla rowerów (albo chociaż oczekiwało tego od administratorów posesji, podobnie, jak oczekuje od nich odśnieżania chodników). Może wówczas dałoby się naukowo obalić lub obronić tezę o tym, że rowerzyści zimą nie istnieją? Tyle, że taki pilotaż warto przeprowadzić w mieście, które profesjonalnie liczy swoich rowerzystów - a na to wciąż nie odważyło się zbyt wiele polskich magistratów.

Do pilotażu (lub zrobienia czegokolwiek innego, co pokazałoby, że miasta poważnie - a więc przez cały rok - traktują ruch rowerowy jako alternatywę transportową) na pewno zachęcać mogłyby media. Bo rowerzyści tej zimy nie zniknęli nie tylko z ulic, ale również z łamów i ramówek. Owszem, przeważają wciąż teksty pod tytułem "Rower zimą jest legalny - spróbuj, nie będziesz musiał amputować sobie dłoni", ale coraz więcej jest zwykłych porad, interwencji, czy po prostu - tekstów z całkowitym zrozumieniem podchodzących do jazdy rowerem zimą.

Jest koniec lutego - wczorajsze lodowe grudy zawalające moją drogę przez Pole Mokotowskie zamieniają się powoli w słony sorbet. Jutro może część tej nieprzyjaznej mazi spłynie do kanalizacji, a przez park do szkół i zakładów pracy będzie jechało jeszcze więcej rowerzystów i rowerzystek - wcześniej od przebiśniegów, bazi, żonkili, powracających z Południa ptaków i innych oznak wiosny. Bo w tym roku rowerzyści nie są już żadną oznaką wiosny. Są oznaką zmiany, jaka musi zajść w naszych miastach. Zmiany na lepsze.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.