Oskar Wójcik: Różnie, jakieś sześć-osiem godzin. Gdy jestem w ruchu, nie czuję mrozu. Mam na sobie kilka warstw, w tym odzież termoaktywną, kominiarkę (twarz i usta muszą być osłonięte), czapkę... Do tego termos z herbatą i kanapki zrobione przez dziewczynę. Najgorzej jest, gdy trafi się przestój. Wtedy zimno daje się we znaki i trzeba się chronić w barze czy kawiarni.
- Tak, nie ma nas wielu. Nasza firma działa od pół roku, z tego co wiem, jest jeszcze jedna. W sumie: pięciu kurierów. W innych polskich miastach, we Wrocławiu, Warszawie, Katowicach, Krakowie czy Bydgoszczy, kurierka rowerowa jest szerzej uprawiana, choć można nas liczyć raczej w dziesiątkach niż setkach. Wierzę, że niedługo będzie tak i u nas. Ale już teraz współpracujemy ze sobą - gdy trzeba nadać przesyłkę nadaną na PKP, my zawozimy ją do dworzec w Gdańsku, a kolega kurier na przykład z Krakowa odbiera ją z pociągu i dostarcza na miejsce.
- Różne dokumenty, przetargi, zamówienia z drukarni, z agencji reklamowych. Są też pilne przesyłki, na przykład od protetyka do dentysty. Mamy też usługi dodatkowe, na przykład "Ticket", czyli bilety na mecz albo koncert - czasem ktoś sam nie ma czasu, by je kupić, więc zleca to kurierowi. Jest też usługa "Shopping", czyli zakupy z dowozem, oraz "Surprise" - można w ten sposób dostarczyć ukochanej osobie kwiaty, prezent albo czuły list. To naprawdę fajna niespodzianka. Jesteśmy wyposażeni w 30-litrowe plecaki, bierzemy przesyłki do 10 kg, powyżej - do 20 kg - jest dopłata. Listonosz, choć też nieraz jeździ na rowerze, to inna sprawa - dostarcza tylko listy, pocztówki albo emerytury. I nie można go wezwać, a nas tak. Jesteśmy pod telefonem od godz. 8 do 22, obsługujemy nie tylko Trójmiasto, ale i okolice: Pruszcz, Kolbudy, Żukowo, na Tczew to już bym się rowerem nie rzucał. Ale na trasy poza województwem mamy kuriera z samochodem.
- Każda firma kurierska ma regulamin, gdzie jasno jest określone, czego nie bierzemy. A więc: zwierząt, narkotyków, innych nielegalnych substancji. Alkohol i papierosy tak, ale tylko dla osób pełnoletnich.
- To prawda. Z Gdańska Głównego do Gdyni Głównej jadę godzinę, nieraz więcej czasu zajmuje szukanie adresu, pod który mam dotrzeć. Mamy też swoje skróty - na przykład jadąc na Osowę, zawsze wybieram przejazd przez las. To droga krótsza i znacznie przyjemniejsza.
- Nie demonizowałbym tego. Kultura jazdy kierowców wcale nie jest taka zła, choć oczywiście fajnie by było, gdybyśmy mieli więcej ścieżek. Ale faktycznie - pod względem liczby wypadków kurier rowerowy to jeden z najbardziej niebezpiecznych zawodów, co roku na świecie kilku z nas ginie. Sam też miałem wypadek, z mojej winy zresztą. Na szczęście nic strasznego się nie stało.
- Ze względu na to, że jak na razie jest nas tak mało, ta kultura raczkuje. Ale jesteśmy bardzo zżytym środowiskiem, mamy swoje forum. Na świecie organizowane są wyścigi kurierów rowerowych, chciałbym, żeby stały się popularne także w Polsce.
- Z zamiłowania do sportu. Wszyscy od dawna jeździmy na rowerach, najwięcej po lesie; w Oliwie, w Osowie. Gramy też w nogę w amatorskiej lidze. Pewnego dnia pomyśleliśmy, żeby spróbować zarabiać, łącząc sport i biznes.
- Staramy się. W Polsce jest to możliwe. Nasza firma działa dopiero pół roku, cały czas się rozwijamy. Ale na świąteczne prezenty dla rodzin i dziewczyn wystarczy (śmiech). I rodzice, i dziewczyny bardzo nas wspierali, gdy zakładaliśmy firmę, przekonywali, że damy sobie radę. I nie narzekam: zamówienia są. Byle tak dalej.
Artykuł pochodzi z trójmiejskiego wydania lokalnego Gazety.