Gospodarka głupcze! - nowe hasło rowerowe?

W środę środowisko rowerowe zostało zelektryzowane informacjami, że szalone pomysły garstki posłów, którzy pochylają się nad bezpieczeństwem ruchu drogowego z wysokości foteli w swoich SUVach, cofną polskie prawo o ruchu drogowym do epoki kamienia. Propozycje posłanki Beaty Bublewicz na temat konieczności zatrzymania się rowerzysty przed przejazdem można krytykować na wiele sposobów. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że pomysł ten pokazuje, jak (źle) tworzone jest w Polsce prawo. W procesie tym nie liczą się fakty, tylko przesądy. I dlatego przyjrzyjmy się nie tylko głupocie propozycji, ale również przerażającej praktyce, jaka za nią stoi.

I nie chodzi mi o ich sprzeczność z prawem czy "niezachodniość". Nie chcę również ich tłumaczyć motoryzacyjnymi pasjami posłanki Bublewicz i jej kolegów. Zastanawia mnie raczej szersza perspektywa. Czy naprawdę w Polsce nie można tworzyć prawa w oparciu o fakty a nie o czyjeś widzimisię?

W całym pomyśle jedynym faktem jest to, że czasem rowerzyści padają ofiarami wypadków. Właściwie trudna jest nawet do obrony teza, że tych wypadków jest obecnie więcej, niż było przed ubiegłoroczną nowelizacją. Trzeba brać pod uwagę choćby znacznie zwiększoną liczbę rowerzystów na drogach (niestety poza organizacjami rowerowymi i kilkoma polskimi miastami nikt na poważnie tego ruchu nie liczy, co również przekłada się na brak wiedzy decydentów).

Cóż jednak dalej z takim faktem zrobić? Jak pokrętnie należy rozumować, by uznać, że najlepiej o bezpieczeństwo słabszych uczestników ruchu zadbamy, przerzucając na nich odpowiedzialność za ewentualne wypadki oraz ograniczając ich prawa?

A może - mógłby powiedzieć ktoś, kto głosował na posłankę Bublewicz - posłowie wyszli z założenia, że wprowadzając nadmierne utrudnienia w ruchu rowerowym, przyczynią się do ograniczenia tego ruchu i w ten sposób zwiększą bezpieczeństwo? Pierwsza część zdania z pewnością prawdziwa - im więcej kłód rzucamy rowerzystom pod koła, tym mniej chętnie wyjadą na ulicę. Druga część jednak do bani. Nie trzeba głęboko szukać, by zobaczyć, że zawsze zmniejszenie liczby rowerzystów na drogach, zwiększa liczbę rowerowych wypadków na kilometr. Im rowerzystów jest mniej, tym łatwiej padają ofiarami innych uczestników ruchu. To fakt, z którym jednak opłacani przez polskie społeczeństwo politycy zdają się szczególnie nie liczyć.

Co więcej - badania pokazują, że zaniechanie jazdy rowerem (a przez to aktywności fizycznej) jest groźniejsze dla naszego zdrowia i życia niż jazda rowerem (nawet w mieście pełnym spalin).

I wreszcie - co szczególnie bulwersujące w przypadku posłanki będącej przedstawicielką Platformy Obywatelskiej, partii, która stara się prezentować jako ugrupowanie ekonomicznie uświadomione - czemu żaden polski decydent, czy to na szczeblu centralnym czy lokalnym, nie stawia w centrum dyskusji o rowerach kwestii pieniędzy?!

Dlaczego nikt w Polsce nie wyliczył, tak jak w Australii, że jeden zainwestowany w infrastrukturę rowerową dolar przynosi cztery dolary (przede wszystkim poprzez obniżenie kosztów zewnętrznych ruchu drogowego - redukcję zanieczyszczeń, poprawę zdrowia, zmniejszenie liczby wypadków)?

Dlaczego nikt w Polsce nie wyliczył, jak w USA, ile rzeczywiście kosztuje każdego obywatela jeden samochód? Dlaczego - co może jeszcze ważniejsze - nikt nie sprawdził jaka część tych pieniędzy zostaje w lokalnej gospodarce, poprawiając sytuację na rynku pracy, a jaka wędruje do kieszeni arabskich szejków, niemieckich właścicieli fabryk samochodowych i udziałowców szwajcarskich koncernów farmaceutycznych? Dlaczego nikt nie zastanawia się, o ileż pod tym względem korzystniejsza dla naszego rynku pracy jest promocja ruchu rowerowego (który lokalnej gospodarce zostawia procentowo dużo więcej niż auta)?

Dlaczego nikt nie policzył wreszcie, jakie oszczędności dla polskiej służby zdrowia miałaby przesiadka - powiedzmy 5% populacji - na rowery? To są wszystko wyliczenia, które można przeprowadzić. Skończmy wreszcie z mówieniem, że rower jest zdrowy, przyjazny środowisku i wygodny. Pokażmy liczby. Wówczas wszyscy politycy dalej promujący motoryzację przeciwko zrównoważonemu transportowi wykażą się nie tylko zacofaniem, ale również niegospodarnością. A to może przekona nie tylko rowerzystów.

Konrad Olgierd Muter

EDIT: Posłanka Bublewicz odpuszcza w sprawie rowerów. Efektem czwartkowego posiedzenia jest wycofanie się posłanki z proponowanych pomysłów - czytaj więcej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA