Student z Pionek przejechał rowerem po Europie 2700 km

Miesiąc przygotowań, 30 dni podróży i pięć odwiedzonych krajów Europy, a wszystko na rowerze! - Chciałem sprawdzić swoje umiejętności, poznać ciekawych ludzi, ale również pomóc innym. Tej historii nie zamieniłbym na żadną inną - mówi pochodzący z Pionek Konrad Kogut, student największej radomskiej uczelni.

Od wakacji minęło już ponad dwa miesiące, ale historia Konrada Koguta jest na tyle interesująca, że postanowiliśmy wrócić do tego okresu. Swoją wakacyjną podróż student Wydziału Transportu Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu rozpoczął z Warszawy. Z rowerem i wyposażeniem ważącym 40 kilogramów pojechał pociągiem do Krakowa. Później, również koleją, przemieścił się do Zakopanego i... zaczęło się. Słowacja, Czechy, Polska, a później Niemcy i Dania. Brzmi jak podróż palcem po mapie? Pasjonat jazdy na rowerze przemierzył "bajkiem" tysiące kilometrów, spełniając swoje marzenia.

Rozmowa z Konradem Kogutem

Kamil Wrona: Jak narodził się pomysł odważnego, ciekawego i zarazem trudnego przedsięwzięcia?

Konrad Kogut: - Wystarczy odrobina pasji, chęć sprawdzenia własnych możliwości, a także potrzeba pomocy innym. Wszystko to złożyło się na moją pierwszą wyprawę, od razu tak ekscytującą, i mam nadzieję, że nie ostatnią. Ale po kolei. Pierwotnie chciałem dotrzeć na rowerze do Portugalii. Powód był prosty: na zachód już dalej się nie pojedzie. Los chciał jednak inaczej. Jakiś czas temu dowiedziałem się o akcji "W 80 rowerów dookoła Europy". Celem stowarzyszenia jest dotrzeć na rowerze do każdej stolicy Starego Kontynentu. Uczestnicy nawiązują znajomości i, dzieląc się na małe grupki, docierają w zaplanowane miejsca.

Wspomniałeś o pomaganiu innym. Co miałeś na myśli?

- Uczestnicząc w akcji, przyczyniłem się zarówno do realizacji dobroczynnego przedsięwzięcia. Za środki uzyskane od sponsorów realizuje się bowiem projekt: "Ja też chcę mieć wakacje" - czyli organizację koloni dla dzieci z rodzin ubogich. Inspirujemy do podróżowania i stwarzamy do tego możliwości tym, którzy ich nie mają.

Wróćmy zatem do podróży. Chciałeś pojechać do Portugalii, a wyszło trochę inaczej.

- W pociągu poznałem innych uczestników zlotu. Była para, która wybierała się do Czarnogóry, oczywiście rowerami. Byli także zapaleńcy ze Szczecina i Krakowa. Ci z kolei wybierali się na Węgry. Postanowiłem, że nieco okrężną drogą dotrę na Hel.

Podobno początki bywają najtrudniejsze.

- Pierwszy dzień to przeprawa u naszych południowych sąsiadów. W słowackiej Trstenie rozdzieliłem się z grupą i pojechałem już w samotną trasę w stronę Żywca. Trudności zaczęły się dnia kolejnego. Na jednym ze stromych zjazdów niedaleko Szczyrku poniosła mnie wyobraźnia, nie uwzględniłem również, że na mokrej powierzchni opony mają mniejszą przyczepność, i skończyło się wywrotką. Motocykliści mówią na to "szlif" i rzeczywiście zeszlifowałem dobre 15 metrów jezdni. Nie wyglądało to dobrze, na szczęście niczego nie złamałem. Zatrzymałem się w Ustroniu na noc. Zszywałem ubrania, opatrzyłem się i powiedziałem sobie w duchu, że dopóty będę pedałował, dopóki sprzęt nie odmówi mi posłuszeństwa.

Mówiłeś, że w Czechach przydarzyła ci się interesująca historia.

- Wyjechałem z Ustronia i wjechałem do Czech przez Cieszyn. Minąłem Ostrawę i w Opawie przebiłem dętkę, ale tak niefortunnie, że uszkodzeniu uległa opona. Trochę spanikowałem, lecz na szczęście spotkałem Czecha, który mi pomógł. Dzięki jego życzliwości udało mi się znaleźć sklep rowerowy na pięć minut przed jego zamknięciem. W centrum miasta na środku deptaka dokonywałem naprawy. Skończyłem ok. godz. 18. Dotarłem do Raciborza cztery godziny później. Po drodze przemoczony jeszcze przez deszcz.

Co było dalej?

- W dużym skrócie wyglądało to tak: przez kolejne dni odwiedziłem Częstochowę, następnie Opole. Później przez Kłodzko, Karpacz przemierzałem Sudety. Mimo iż są niższe od Tatr, równie mocno dawały się we znaki moim kolanom, zwłaszcza na podjazdach, które miejscami były bardziej nachylone niż te tatrzańskie. Kolejny etap ze Zgorzelca do Szczecina.

A co zapamiętałeś z pobytu w Niemczech?

- W samym Berlinie rzuciła mi się w oczy niezliczona ilość ścieżek rowerowych, których jest chyba więcej aniżeli w całym naszym kraju (śmiech).

Kolejnym przystankiem była Dania.

- Katamaranem Jantar dotarłem na Bornholm. Wyspa to piękny i różnorodny skrawek ziemi na morzu. Można tu znaleźć wysokie wybrzeża klifowe, jak i piaszczyste plaże. Lasy, pola i małe góry na północnym-zachodzie. Raj dla miłośników jazdy na rowerze.

A potem już "prosta" droga na Hel.

- Ostatni etap wyprawy rozpocząłem w Kołobrzegu. Na Hel dotarłem po czterech dniach. Katastrofalny stan dróg na niektórych odcinkach oraz spory ruch na długo zapadnie mi w pamięci.

Jak zwieńczyłeś miesięczny trud?

- Do Radomia przyjechałem pociągiem około 23. Do Pionek nie było już transportu, zatem przejechałem 35 km na rowerze. Adrenalina trzymała mnie w ryzach i szczęśliwie dojechałem do domu.

Pokusisz się o podsumowanie, masz jakieś rady dla kogoś, kto chciałby wybrać się w podobną podróż?

- Jeśli ktoś miałby ochotę poznać więcej szczegółów wyprawy bądź wybrać się razem ze mną w podróż, niech pisze na adres mailowy konrad_pionki@o2.pl. Podsumowując, powiem, że jestem szczęśliwy. Dałem radę przejechać, niczego bym nie zmienił.

Artykuł pochodzi z radomskiego wydania lokalnego gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.