Szlak rowerowy - złota inwestycja?

Zawsze, kiedy czytam informację o powstającym w Polsce nowym szlaku rowerowym (a - muszę przyznać - nie zdarza się to zbyt często), dochodzę dość szybko do momentu, w którym autor informacji podaje koszty utworzenia szlaku. Tak jakby naprawdę nikt w Polsce nie rozumiał, że dobry szlak rowerowy to nie koszt tylko inwestycja!

Żeby nie być gołosłownym: władze francuskich miast i departamentów, tworząc szlak rowerowy wzdłuż Loary , przyjęły, że turysta rowerowy wydaje 60 euro dziennie. Mało? Podczas zakończonej kilka dni temu konferencji Velo-city w Vancouver, przedstawiciel kanadyjskiej organizacji Velo Quebec pochwalił się, że stworzona przez rząd Quebecu, we współpracy z rowerowymi NGOsami, sieć szlaków rowerowych w tej prowincji generuje rocznie 105 milionów euro przychodu, co przekłada się na 30 milionów euro podatków i prawie trzy tysiące całorocznych miejsc pracy. Jeszcze więcej? W całej Europie rowerowi turyści wydają rocznie ponad 50 miliardów euro, co - jeśli zastosujemy przelicznik podobny do kanadyjskiego - oznacza ponad milion miejsc pracy!

Turystyka rowerowa się opłaca. Dzieje się tak z kilku powodów.

1. Rowery docierają głębiej

Jedną z ważnych cech turystyki rowerowej jest to, że jej radar jest gęstszy od radaru turystów zmotoryzowanych. Rowerzysta jedzie powoli i dokładnie się przygląda - z chęcią zatrzyma się nie tylko przy największych atrakcjach regionu, ale również w mniej znanych miejscowościach. Oznacza to faktyczny wzrost liczby odwiedzanych miejsc na danym obszarze a w efekcie - więcej pieniędzy dla lokalnej gospodarki. Ma to szczególne znaczenie w Polsce, która nie ma tylu znanych turystycznych marek, jak Włochy, Francja czy Hiszpania, a atrakcje typu Mazury czy Puszcza Białowieska doskonale nadają się właśnie do turystyki rowerowej.

2. Rowery jadą wolniej

To, co niektórym może wydać się wadą, rowerzyści odbierają jako jedną z największych zalet. Wraz z nimi "wolność" rowerów powinni chwalić lokalni sklepikarze, hotelarze i restauratorzy. To dzięki 20 kilometrom na godzinę turysta spędza w danym regionie nie pół dnia (wydając pieniądze na bilet wstępu do zamku i wyprodukowany w Chinach gadżet), ale cztery dni, nocując, jedząc, pijąc kawę, kupując lokalne produkty i naprawiając rower w lokalnym warsztacie.

3. Rowerzyści wydają lokalnie

Oczywiście turysta z autokaru też gdzieś będzie musiał zjeść i przespać się. Istnieje jednak duża szansa, że zrobi to w sąsiednim województwie (jeśli nie kraju). Co więcej - z pewną dozą prawdopodobieństwa, nawet jeśli zgłodnieje podczas pobytu w zamku, to nie wstąpi do zamkowej restauracyjki, tylko wyciągnie z plecaka kanapkę, którą zrobił sobie zanim przybył do naszej miejscowości. Rowerzyści tacy nie są. Oni - ze względu na ograniczoną pojemność sakw - lubią kupować lokalnie. Nawet jeśli nie wstąpią do restauracji, tylko ugotują obiad na swojej kuchence, to i mielonkę, i kluski kupią w lokalnym sklepie.

4. Szlaki rowerowe atrakcja sama w sobie

Czy znacie wiele osób, które spędziły wakacje jadąc wzdłuż Odry i Nysy? Zgódźmy się - jest w Europie kilka atrakcyjniejszych kierunków podróży. Nad polsko-niemiecką granicą leży wprawdzie kilka ciekawych (choć niekoniecznie pięknych) miasteczek, jest duży ładny park Bad Muskau, można poobserwować trochę fauny i flory, ale jednak nie są to Alpy, dolina Loary czy Lazurowe Wybrzeże. Nie zmienia to jednak faktu, że co roku nad Odrę i Nysę przyjeżdżają tysiące turystów. Duża ich część - na rowerach. Pcha ich tam ciągnący się od źródeł Nysy w Czechach aż po ujście Odry do Bałtyku szlak - wytyczony niemal w całości po utwardzonych drogach na koronie wału przeciwpowodziowego po niemieckiej stronie. Dlaczego po niemieckiej a nie po polskiej? Może dlatego, że Niemcom przyszło do głowy, że nic tak nie pobudza lokalnej branży turystycznej jak obietnica kilkusetkilometrowego spokojnego pedałowania przed siebie.

5. Rowerzyści mniej kosztują

Pieniądze w cykloturystyce to nie tylko przychody, ale również redukcja kosztów. Oczywiście utwardzenie wału, wytyczenie po nim szlaku, oznakowanie go, wydanie map i broszur informacyjnych itd. - musi kosztować. Przeczytajcie dowolny artykuł o nowym szlaku rowerowym, a na pewno dowiecie się, ile. Jednak wybudowanie rowerowego szlaku w miejscu, gdzie turystycznych atrakcji niemal nie ma (lub są mizerne i rozproszone) jest tańsze niż skonstruowanie jakiejkolwiek innej atrakcji turystycznej. Dość powiedzieć, że opisana wyżej sieć szlaków w Quebecu kosztowała równowartość 70 milionów euro (czyli trochę ponad 15 tys. euro na kilometr). Proszę pokażcie mi inną publiczną inwestycję, która zwróciła się po dwóch latach funkcjonowania!

W bilansie należy też uwzględnić niższe koszty zewnętrzne - rowerzyści nie zanieczyszczają powietrza, nie niszczą lokalnych dróg, nie rozjeżdżają trawników, zajmują mniej miejsca, nie hałasują tak jak ruch samochodowy czy wreszcie - nie powodują tylu wypadków.

Oczywiście, aby turystyka rowerowa zaczęła się opłacać, musi zostać spełnionych kilka warunków. Trzeba:

1. Przyciągnąć turystów (czyli zbudować sieć szlaków i wypromować, a przy tym zadbać o rzetelne informacje o trasie szlaku, jego nawierzchni, jego przeznaczeniu i połączeniu z innymi szlakami - naprawdę potrzeby rodziny z dzieckiem w przyczepie są różne od potrzeb młodzieńców na rowerach zjazdowych)

2. Zatrzymać turystów jak najdłużej (czyli zadbać o odpowiednią długość i kompletność szlaków, dobrze oznakować dojazdy do turystycznych atrakcji, stworzyć warunki rozwoju infrastruktury turystycznej)

3. Pozwolić turystom wydawać pieniądze (czyli w zasadzie to co powyżej plus specjalne oferty dla rowerzystów)

Turystyka rowerowa oczywiście ma szanse rozwijać się bez wsparcia ze strony samorządów i specjalnych ofert od lokalnych przedsiębiorców, ale jeśli samorządy i lokalni przedsiębiorcy mogą skorzystać na turystyce rowerowej, to czemu z tego nie skorzystać? Szanowni lokalni decydenci - kiedy budujecie szlak rowerowy, budujecie go nie dla nas, ale dla swoich budżetów!

Pasjonacie rowerów - wejdź na naszego Facebooka!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.