Blog Mazovii MTB: Maraton w Mrozach

?Cały tydzień treningowy minął mi bardzo bardzo szybko. Zakwasy minęły w okolicach środy. Nadal czułem się obolały ale wykonywanie ćwiczeń, które zaproponował Cezary naprawdę pomogły mi dojść do siebie.? - przeczytajcie kolejną część opowieści Konrada.

Dni po maratonach szczególnie dla osoby niezbyt czynne jeżdżącej lub zaczynającej swoją przygodę z maratonami nie należą do najprzyjemniejszych.

Ten stan zaczyna się już po powrocie do domu i próbie odpoczynku. Czułem jak całe moje ciało nadal pracowało starając się wyciszyć i rozpocząć regenerację. Nie było to proste, wynik jaki osiągnąłem dla mojego organizmu był nie lada szokiem i z lekkim przerażeniem oczekiwałem kolejnego dnia.

Nie myliłem się, miałem zakwasy, dziwne bóle barków, łydek i całą masę innych dolegliwości. W ciągu dnia zdecydowałem się na telefon do Cezarego i opowiedziałem mu jak się czuję i czy jest to normalny stan i czy mogę temu jakoś zaradzić?

W odpowiedzi usłyszałem, potrzebuję tzw. Rest day (dnia wolnego), aby organizm mógł się wyciszyć. Jutro mam delikatnie rozruszać ciało za pomocą marszobiegu lub delikatnych zajęć w Gravitan Club. Środa to już dzień rowerowy, czwartek delikatny marszobieg.

Czas od piątku do wtorku to planowany od dawna służbowy wyjazd do Berlina i masa obowiązków na miejscu. Oczywiście zabrałem ze sobą rzeczy do biegania, bo właśnie w ten sposób chciałem spędzić nieliczne wolne chwile. Plan treningu ułożony przez Cezarego i jego intensywność nawet mi odpowiadała, a biorąc pod uwagę mój wyjazd chciałem jeszcze podciągnąć ciut formę przed zbliżającymi się Mrozami.

Naprawdę jest coś takiego jak "magia Mazovii". Od czasu Karczewa nie byłem w stanie o niczym innym myśleć jak o kolejnym maratonie. Nie wiem czy sprawia to adrenalina, rywalizacja, czy po prostu świetna atmosfera, ale już teraz wiem, że przepadłem.

Cały tydzień treningowy minął bardzo bardzo szybko. Zakwasy minęły w okolicach środy. Nadal czułem się obolały ale wykonywanie ćwiczeń, które zaproponował Cezary naprawdę pomogły mi dojść do siebie. Co zaproponował mi Cezary? Cały szereg ćwiczeń obwodowych zwiększających moja ogólna sprawność i pobudzających te partie mięśniowe które niezbyt czynnie pracują w trakcie rowerowych wyścigów. Zestaw ćwiczeń był bardzo podobny do tych które wykonywaliśmy na zajęciach w Gravitan Club. Różnica polegała na tym, że Łukasz który jest naszym Gravitan'owym trenerem zaproponował abym wykonał je na systemie TRX.

TRX to zestaw lin i pasów wymyślony przez amerykańskich żołnierzy Navy Seals właśnie do treningu ogólnorozwojowego i funkcjonalnego w trudnych warunkach. Line możemy zaczepić właściwie wszędzie i mamy prawdziwą ścieżkę zdrowia z masą ćwiczeń i właściwie nieograniczonymi możliwościami.

Przetestowałem, TRX jest bardzo wymagający, ale ćwiczy się na nim bardzo wygodnie i bezpiecznie. Niektóre ćwiczenia, a właściwie ewolucje wydają się być karkołomne, ale miałem naprawdę profesjonalną opiekę i wszystkim bardzo polecam tę formę zajęć. Obawiałem się jedynie tego, że po takim treningu moje mięśnie wrócą do stanu po maratonie, a tego chciałem uniknąć. Powiedziałem o moich obawach Łukaszowi i usłyszałem;

- to jeszcze nie koniec zajęć, teraz rozpoczniemy streching, aby uelastycznić Twoje mięśnie po wysiłku. O tym nigdy nie można zapomnieć. Często właśnie to jest powodem bóli, przykurczy i masy dolegliwości, które sprawiają, że trening staje się nieefektywny.

Rozciągaliśmy moje zastane i spracowane mięśnie ok 30 minut. Jak się później okazało Łukasz po raz kolejny miał rację i rano czułem, że mięśnie popracowały poprzedniego dnia, ale nie odczuwałem żadnych przykrych dolegliwości.

Jadąc do Berlina zastanawiałem się w myślach co muszą czuć zawodowi kolarze jadąc na wielkie i ważne zawody. Czy odczuwają strach, presję i zespołu i kibiców? Jak przygotowują się na dzień przed wyścigiem. Postanowiłem, że po powrocie zapytam o to Cezarego. Przypuszczam, że nie tylko ja jestem ciekawy kulis wielkich tour'ów.

Berlin przywitał mnie totalnie deszczową i zimna aurą, więc moje plany były pod dużym znakiem zapytania. To co rzuciło mi się w oczy w samym mieście to infrastruktura rowerowa "skrojona na miarę" - śluzy na światłach, oddzielne pasy do bezpiecznych skrętów i opuszczania skrzyżowań. Istny rowerowy raj - bezpiecznie, spokojnie, bez dźwięków klaksonów i nerwów.

Ten spokój powodował, że mimo naprawdę złej pogody na ulicach widziałem dziesiątki miłośników czterech kółek na przeróżnych rowerach od turystycznych, holenderskich po naprawdę profesjonalne rowery szosowe.

Na tego typu obserwacjach minął mi pobyt w Berlinie. Oprócz fatalnej pogody złapałem jeszcze silne przeziębienie. O jakimkolwiek treningu mogłem tylko pomarzyć, a czułem się we wtorek na tyle źle, że zacząłem się poważnie zastanawiać, czy uda mi się wystartować w Mrozach.

Po rozmowie z Cezarym podjęliśmy decyzję o odpoczynku i leczeniu mojego przeziębienia. W okolicach piątku mieliśmy zadecydować co robimy ze startem w maratonie. Na szczęście w piątek czułem się znacznie lepiej katar odpuścił, jednak fizycznie odczuwałem brak sił. Postanowiliśmy, że w sobotę rano pójdę do Gravitan Club na zajęcia Cezarego Zamany, ale tyko na ich rowerową część i będę trenował na max. 70% tętna, a popołudniu pakuję sprzęt i dojeżdżam do Mrozów.

Z Warszawy do Mrozów dotarłem w niecałą godzinę i podroż była ogromnym zaskoczeniem, Wygodne miejsce dla rowerów, cichy i szybki skład sprawił, że na chwilę przysnąłem.

Na dobre obudziłem się nie po wyjściu z pociągu, a na objeździe fragmentu trasy, na który zabrał mnie Cezary, natychmiast po przyjściu do biura zawodów. Fragment, który miałem okazję zobaczyć, zapowiadał niesamowite emocje następnego dnia. Trasa to połączenie błota, śniegu i lodu, czyli dla każdego coś miłego. Jak się okazało następnego dnia, miło w niektórych momentach nie było.

Ranek przed maratonem rozpocząłem od krótkiego rozjazdu. Przejechałem "na rozgrzewkę" ok. 20 km. Czułem się całkiem dobrze, choć lekko pobolewały mnie mięśnie nóg po wczorajszym treningu. Na szczęście prawie całkowicie pozbyłem się przeziębienia, co przekładało się na moją wydolność i chęć do ostrej walki na trasie.

W biurze zawodów spojrzałem na listy i upewniłem się, że startuję z 3 sektora. W tym momencie jakby trafiony gromem zdałem sobie sprawę, że jest to miejsce z naprawdę mocnymi zawodnikami i będę musiał nie tylko obronić wywalczoną w Karczewie pozycję, sektor, ale stanąć do walki i trzymać podobne tempo. Ta myśl i obserwacje innych zawodników lekko mnie sparaliżowały. Miałem wrażenie, że wszyscy są zdecydowanie lepiej przygotowani niż ja, mają lepszy sprzęt. Tego typu myśli zaprzątały mi głowę chwilę przed startem sprawdziłem moją Orbeę poprawiłem kask i okulary, a po sekundzie wystartowaliśmy.

Początek maratonu to ok. 2 km asfaltowy fragment na którym tempo było rzeczywiście zawrotne. Duża liczba zawodników sprawiła, że jechałem bardzo ostrożnie i starałem się nie odpaść od czołówki sektora. Po chwili ostry skręt w lewo i zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Droga dość błotnista, pełna dziwnych kolein, które sprawiały, że momentami robiło się niebezpiecznie.

Na jednej z takich niespodzianek doszło między mną a jednym z zawodników do drobnej kolizji. Na szczęście oprócz straty kilku miejsc nic poważnego się nie stało i mogłem gonić tych co skorzystali z mojej nieuwagi.

Trasa w Mrozach to przepiękne krajobrazy, małe zbiorniki wodne, zjazdy i rewelacyjne podjazdy. Pierwszy z nich to właśnie miejsce gdzie nacisnąłem na pedały i wyprzedziłem kilku zawodników męczących się potwornie z wijącym się podjazdem. Na szczycie również czułem w nogach mój "atak", ale psychicznie czułem się jak Samuel Sanchez i "ciągnąłem" dalej.

Pierwszy kryzys to miejsce przejazdu przez pole. Otwarta przestrzeń, nierówności i podmokły teren sprawiły, że peleton poprzerywał się i na horyzoncie widać było tylko małe grupki kolarzy.

Nie mogłem doczekać się końca tego odcinka i wjazdu do lasu. Kryzys który mnie dopadł po kilku łykach wody zniknął, a ja naciskałem na swoją Orbeę. Zgodnie ze słowami Cezarego obserwowałem moje tętno i wschłuchiwałem się w dźwięki które wydawało moje suunto. Na zegarku tętno wskazywało 177 i lekko było wg założeń na tym kilometrze optymalne. Dojechałem do zawodnika z Gata team, który utrzymywał dość stabilne i mocne tempo. Przez dłuższa chwilę jechałem na jego plecach a na kolejnym podjeździe postanowiłem znów zaatakować. Udało się i kilku zawodników padło moim łupem, a ja mogłem dociągać do kolejnej grupki jadącej przede mną. Okazało się, że atak na górce był bardzo istotnym momentem w czasie tego wyścigu.

Po chwili dojechałem do gęsto zalesionego prostego fragmentu trasy, gdzie okazało się, że jest to istne lodowisko. Na poboczach drogi stali zawodnicy, którzy musieli jechać w większej grupce która upadła na lodzie i zablokowała drogę innym. Ja dojechałem tam po jakimś czasie, sam, co pozwoliło mi ten fragment przejechać bez upadku. Na kolejnych kilometrach dojechałem grupkę którą tworzyli zawodnicy z Gatta Team'u, Meran'a Otwock i Wkręconych.pl. W tej konfiguracji przejechaliśmy ok 20 km, zmieniając się na prowadzeniu, wspólnie upadając na lodzie, walcząc na podjazdach. Jechało się naprawdę bardzo, bardzo fajnie. Dzięki tej grupie mój plan ataku na ostatnich 5 km był bardzo realny. Minąłem ostatni bufet, złapałem łyk izotonicznego napoju i leciałem do przodu. Ostry zakręt w prawo i tabliczka 7 km sprawiła, że przyspieszyłem, a po chwili prawie stanąłem. Tego się nie spodziewałem, a mój plan odszedł w zapomnienie. Droga w tym miejscu była położona niżej niż okalające ją pola i las. Ponieważ zrobiło się bardzo ciepło śnieg zaczął się roztapiać i z twardego szutrowego szybkiego fragmentu zrobiła się błotnista breja po której trudno było jechać. Moja Orbea i jej podzespoły walczyły z błotem, wodą i drobnymi kamieniami, a ja próbowałem pokonać dość duże już w tej chwili zmęczenie spowodowane jazdą w trudnym terenie.

Minęła chwila i usłyszałem charakterystyczny pisk przejeżdżając przez matę na mecie. Dojechałem naprawdę zmęczony, brudny i trochę zły z powodu niespodzianki na ostatnich kilometrach. Chciałem powetować sobie Karczew i ostro docisnąć w końcówce, ale po raz kolejny pogoda spłatała figla i się nie udało. Mam nadzieję, że końcówki nie będą moją zmorą do końca sezonu i uda mi się pocisnąć już w Józefowie.

Po maratonie i oczekiwaniu na wyniki przeanalizowaliśmy z Cezarym sam wyścig. W pierwszym sektorze wszystko rozstrzygnęło się właśnie na lodzie, gdzie kilku zawodników z czołówki zaliczyło upadek i podzieliło stawkę. Obronną ręką wyszedł z opresji Radek Rękawek, który dotarł na metę z najlepszym czasem. Cezary był czwarty, zatrzymany właśnie przez kolizję na lodzie, a jak sam dodał, jeśli zawodnicy pokroju Radka uciekną choć na chwilę, to nie oddadzą prowadzenia już do końca.

Moja kategoria wiekowa (M3) jest, jak mówi Cezary, bardzo silnie obsadzona i czeka mnie wiele pracy, aby walczyć z czołówką. Dodam tylko, że po dwóch zimowych etapach jestem w mojej kategorii na 22 miejscu, co jest ogromnym sukcesem. Cezary był tym faktem również zdziwiony i zadał mi po Mrozach tylko jedno pytanie:

- To co pracujemy dalej, czy odpuszczamy?

- Oczywiście, że pracujemy. Musimy gonić czołówkę, a Mazovia tuż tuż - odpowiedziałem - No chyba, że nie widzisz potencjału lub chęci? - zapytałem.

- Widzę i cieszę się, że Ty chcesz pracować, bo widzę małe efekty naszych wspólnych starań - odpowiedział z uśmiechem Cezary.

- To szykujemy się na Józefów. Przejrzyj zapisy z Suunto i omówimy je sobie w wolnej chwili, a ja przygotuję dodatkowy plan działań. Józefów może być pierwszym wiosennym maratonem i jest szansa na fajną zaprawę przed Otwockiem.

Józefów już 18.03. Zaczynam przygotowania. Trzymajcie kciuki za końcowe 5 km. Mam nadzieję dać czadu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA