Dzienniki rowerzysty miejskiego: Groby najlepiej odwiedzić na rowerze

Jak co roku, przy cmentarzach czekają nas korki, autobusy wypchane po brzegi, zamknięcia ulic i gigantyczne problemy z parkowaniem. Wcale nie musi tak być - o ile na cmentarz pojedziesz na rowerze!

Mimo, że miejskie służby starają się jak mogą, by dla każdego z ponad dwóch milionów mieszkańców aglomeracji warszawskiej zapewnić miejsce w autobusie, albo na zaparkowanie auta, są z góry skazani na porażkę. To się po prostu nie może udać. Wokoło cmentarzy jest za mało miejsca, a za dużo chętnych do skorzystania z niego! Podobne problemy znajdziemy wokoło wszystkich cmentarzy we wszystkich miastach i wsiach.

Odpowiedzią na te problemy, jak zwykle, jest rower. Od kilku lat na pierwszego listopada używam go do dojazdów na cmentarze. Tak, wiem - rowerem nie zabiorę kupionych w hipermarkecie dużych, fikuśnych zniczy ani wielkich wieńców na pokaz. Kupuję mniejsze, na miejscu, choć kosztują drożej. Za to oszczędzam na paliwie, biletach, nerwach i wszystkim innym. A zwłaszcza oszczędzam czas!

Co roku odwiedzam trzy cmentarze rozrzucone dokładnie po całej Stolicy. Największy cmentarz na mojej trasie, Północny, znajduje się niemal na granicy Warszawy z Łomiankami, daleko na północy miasta. Aby dojechać tam z Białołęki (północny-wschód), muszę pokonać ruchliwy most i doszczętnie zakorkowaną trasę wylotową na Gdańsk. Tam oszczędzam najwięcej czasu - najpierw na samym dojeździe (korki w okolicy to masakra, nawet jak na Warszawę), a później na nie-drałowaniu przez kilka kilometrów od porzuconego na rozjeżdżonym trawniku auta. A także na szybszym przemieszczaniu się po tej największej w Polsce nekropolii.

Cmentarz Bródnowski, który zwykle odwiedzam nieco później, leży po przeciwnej stronie Wisły. Dojechać tam autem nie sposób. Okoliczne ulice w promieniu dobrych kilku kilometrów są zawsze wyłączone z ruchu. Miejsc parkingowych brak nawet na trawnikach. Także komunikacja nie może dojechać za blisko bram wejściowych, by nie utknąć w tłumie pieszych zmierzających odwiedzić groby. Na szczęście Policja rowerzystów wpuszcza nawet na ulice wyłączone z ruchu i wszystkie te niedogodności zupełnie mnie nie dotyczą. No i jest jeszcze rzadziej używana brama od ulicy Odrowąża, którą można wjechać rowerem na cmentarz bez przepychania się przez tłum ludzi. Zysk? Kolejna godzina, jeżeli nie więcej.

Kolejny cmentarz na mojej trasie leży na południu Warszawy - na Marysinie. To malutki cmentarzyk przy którym zwykle nie ma wyłączonych z ruchu ulic, ani wielkich korków. Za to jest problem z parkowaniem. Ale nie dla mnie, ja z rowerem po prostu wchodzę na cmentarz i docieram prawie pod sam grób. Oszczędzam też na trasie przez las i tereny PKP na Olszynce Grochowskiej, przy okazji czerpiąc frajdę z jazdy przez miejsca, w które autem się nawet nie wjedzie. Mój zysk? Mniejszy niż wcześniej, bo trasa już nieco dłuższa. Za to te widoki po drodze!

W ten sposób, dzięki rowerowi, oszczędzam wiele godzin i nerwów. Więcej czasu mogę spędzić na wspominaniu bliskich przy grobach, wspominając bliskich. A przecież o to w tym wszystkim chodzi!

A Wy, też jeździcie rowerami na cmentarze? Napiszcie w komentarzach swoje relacje!

Rafał Muszczynko

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.