Czwartek był pierwszym oficjalnym dniem mistrzostw. Kurierzy zjeżdżali się do Warszawy już od kilku dni. Od kilku dni walczyli też z deszczem, komarami (których pelno na Cyplu Czerniakowskim, gdzie rozgrywane są mistrzostwa) i warszawskim ruchem ulicznym.
Po tych wyczerpujących bataliach przyszedł wreszcie dzień zmagań "sportowych". Mistrzostwa zaczęły się od jeżdżenia po torze kolarskim w Pruszkowie. Sosna syberyjska, która na co dzień ogląda obcisłe kombinezony i opływowe kaski kolarzy torowych, tym razem musiała znieść kilkudziesięciu kurierów z całego świata, których z Chrisem Hoyem łącz ą głównie ostre koła i niezłe wyniki (15.825 sekund/250 m - to podobno wynik najlepszego kurierskiego sprintera).
Następnie uczestnicy mistrzostw ruszyli do Warszawy. Wieczorem w Parku Agrykola odbyła się niezobowiązująca impreza otwierająca mistrzostwa, zaś na ulicy Agrykoli zawodnicy i zawodniczki walczyli w jeździe na czas pod górę. Trudno tę imprezę nazwać wyjątkowo widowiskową - ulica jest niemal zupełnie nieoświetlona, na górze podjazdu i u jego stóp świeciły się setki rowerowych lampek, a w ciemnościach podjeżdżał startujący zawodnik. Razem z nim w górę i w dół, całkowicie niezależnie od mistrzostw, kursowały dziesiątki warszawskich rowerzystów, dla których Agrykola jest po prostu cz ęścią ich codziennej drogi.
I takie są całe te mistrzostwa - bez barierek i identyfikatorów, bez prostego podziału na zawodników i widzów. No i bez transmisji - jeśli chcecie zobaczyć, jak wysoko na płocie kurierzy potrafią przypiąć rower, jak długie mogą mieć brody i jak dużo tatuaży mieści się na ich łydkach - musicie wpaść na Cypel, albo - wziąć dzisiaj udział w warszawskiej masie krytycznej, którą, według programu, uczestnicy mistrzostw zamierzają odwiedzić
kom
Czytaj: relacja z MŚ na twitterze